x

x

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Wycieczki (4) Maciejowice

Niedawno przeczytałam kolejny felieton Tessy Capponi: znana Włoszka, która do „Kuchni” i „Twojego Stylu” pisuje o kulinariach, a w katedrze filologii włoskiej wykłada historię Włoch, co rok w czerwcu wyjeżdża na wakacje do swojej rodzinnej Toskanii i zaszywa się w posiadłości Calcinaia. Nie ma
dla niej lepszej rozrywki jak wyprawa każdego ranka do pobliskiego Greve in Chianti na targ. Po takiej wycieczce długo jeszcze wspomina piętrzące się
na straganach karczochy, złote kwiaty cukinii i świeże pomidory, z których
jej kucharka przyrządza smakowity sos do makaronu.
Pomyślałam sobie: cóż, nie dane nam było zamieszkać w XV-wiecznym pałacu otoczonym rozległymi winnicami, ale targ – owszem i my mamy, też swojski
i pachnący, i może nie co dzień, ale od czasu do czasu chętnie zaglądamy
na kolorowe stoiska. Więc jest prawie jak w Chianti.

Mowa o targu w Maciejowicach, który rozkłada się pod ratuszem na głównym placu miasteczka w każdą sobotę rano. Pod wrażeniem felietonu postanowiłam przypomnieć sobie klimat naszego lokalnego targowiska i kazałam się wieźć
na zakupy. Czego tam nie było: warzywa, owoce, kosze wiklinowe, skarpetki
po 10 złotych tuzin. Dla warszawiaka to raj – za pieniądze, które w stolicy wydaję na same ogórki do kwaszenia, tu kupiłam jeszcze dorodny koper, chrzan i świeżo ukiszoną kapustę. Nie mówiąc już o tym, że pod ręką miałam
też do wyboru ogromne słoje i kamionki.

Ale tym razem na buszowaniu po targu się nie skończyło – Karol zaproponował, żeby nieco dłużej porozglądać się po Maciejowicach. Doszły nas bowiem słuchy, że 27 czerwca 1792 roku miasteczko kupiła Konstancja z Czartoryskich Zamoyska, wdowa po Andrzeju Zamoyskim, kanclerzu wielkim koronnym,
za sumę 1 460 000 złotych polskich. I że w okolicy wciąż stoi pałac wielkiego rodu. Więc już nie tylko targ, ale i posiadłość mamy. Choć nie naszą.

Zwiedzanie miasteczka zaczęliśmy od neogotyckiego kościoła
pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, powiększonego i przebudowanego w 1880 roku przez Leandra Marconiego, z piękną klasycystyczną dzwonnicą. Na tyłach kościoła wznosi się mauzoleum Zamoyskich zbudowane w 1908 roku według projektu Xawerego Makowskiego. Zostali w nim pochowani właściciele dóbr maciejowickich od Stanisława Kostki Zamoyskiego poczynając. Granitowy grobowiec jest niezwykle okazały i monumentalny, może nawet zbyt toporny, chwilami ciężki i za bryłowaty,
ale robi wrażenie. W kutej furtce - charakterystyczny herb Zamoyskich, Jelita,
jeden z najstarszych polskich herbów.

Trochę na azymut, trochę na tak zwanego czuja, ruszyliśmy w poszukiwaniu pałacu. Kierunek Podzamcze.
Po drodze minęliśmy pomnik Tadeusza Kościuszki
z pamiątkowym kamieniem
i lasem błyszczących
w słońcu stalowych kos, i już powoli zaczęliśmy się niepokoić, czy aby nie przeoczyliśmy naszego celu. – Jakbyś budowała pałac, to gdzie byś go usytuowała? – zapytał Karol, rozglądając się niepewnie na obie strony.
– Na wzniesieniu, w cieniu starodrzewu, z widokiem na łąki i stawy – szybko wyrecytowałam. – No właśnie, tylko że tu płasko jest jak na dłoni – zmartwił się.
I wtedy właśnie szosa lekko zaczęła się piąć pod górę, a na szczycie wzniesienia, po lewej, zamajaczyła brama i odremontowany pałac w stylu klasycystycznym. – To jest ten pałac? – Karol patrzył z niedowierzaniem.
– Przecież on podobno stoi opuszczony – próbował przypomnieć sobie fragment tekstu, który czytał tuż przed wyjazdem.
Jak się okazało, była to, (!) tylko, pałacowa oficyna zbudowana w połowie XIX w. (dzisiaj znajduje się w niej Izba Przyrodnicza im. Jana Pawła II, a przed budynkiem rośnie zasadzony przez polskiego papieża mały dąbek).
Główny pałac natomiast, w stylu dojrzałego klasycyzmu,
położony jest nieco w głębi i faktycznie znajduje się w opłakanym stanie.


Zbudowany został na początku XIX wieku z inicjatywy Stanisława Kostki Zamoyskiego według projektu Fryderyka Alberta Lessla. Ma dziewięcioosiową elewację z boniowanym parterem i czterokolumnowym portykiem, który dźwiga balkon z żeliwną balustradą. Całość wieńczy schodkowa attyka. Przed portykiem - pas zieleni, który kiedyś musiał być kolorową rabatą, i pamiątkowy kamień z informacją, że w tym miejscu pod starą lipą odpoczywał ranny w bitwie pod Maciejowicami Tadeusz Kościuszko. Dalej między drzewami ścieżka prowadząca zapewne do dawnego ogrodu. Skusiła nas, więc, porzucając
na chwilę pałac, pobiegliśmy zobaczyć, gdzie nas zaprowadzi.

Teren gwałtownie tu opada,
a gdy miniemy szpaler lip, wychodzi się wprost na romantyczną neogotycką basztę, która stanowiła
część pałacowych stajni.
Ogród, w stylu angielskim, założył co prawda Stanisław Kostka Zamoyski,
ale pod czujnym okiem swojej teściowej Izabeli z Flemingów Czartoryskiej, która,
zważywszy na słynny park
w Puławach, niewątpliwie
miała w tej materii już pewne doświadczenie. Do dziś
z dawnego parku zachowały się pięćsetletnie dęby
i sędziwe lipy.

Jak na pałac przystało,
w Podzamczu był też
młyn wodny
i stawy. Spod neogotyckiej baszty ruszyliśmy
w prawo w kierunku łąk
i doszliśmy do niedużej tamy
i wartko płynącej Okrzejki. Potem przez wysokie chaszcze wyszliśmy nad stawy, gdzie mieszkańcy Maciejowic urządzili sobie plażowisko. Naokoło, mijając kolorową kapliczkę z herbem Zamoyskich,
dotarliśmy do samochodu.

Nie chcieliśmy wracać
na działkę przez Maciejowice, więc pojechaliśmy prosto
na Oronne. Po lewej między Oronnem a Sobolewem minęliśmy słynne pole bitwy,
po czym zboczyliśmy na prawo
w kierunku na Grodisz. I tu się zaczęło. Bo gdy minęliśmy Grodisz, szosa nagle się skończyła i wjechaliśmy w las. Piaszczystą drogą podążaliśmy dobre 15 minut,
żeby następnie wjechać
komuś na podwórko, po czym nareszcie zatrzymać się
na przejeździe kolejowym.
Jest pociąg, jest nadzieja.
Można by pojechać wzdłuż torów i w ten sposób prędzej
czy później trafilibyśmy
do swojej wsi, ale wzdłuż torów nie prowadziła żadna droga. Na szczęście,
po chwili kluczenia, odnaleźliśmy asfalt, a stąd już kawałek dzielił nas od Damianowa i dworku w Korytnicy. Dobrze było wjeżdżać w znane sobie okolice.
I tylko nasz dom wydał się po tej wycieczce nieco za skromny.

piątek, 19 sierpnia 2011

Działkowa przedsiębiorczość

Scena dzieje się na progu naszego domku. Ząbek w utytłanych spodniach
i starej oprychówce, wsparty o framugę, niby chciałby coś sprzedać, ale handel idzie mu jakoś opornie, a na każdą propozycję najchętniej odparłby,
że się nie da. Mama z początku opanowana, szybko traci cierpliwość.

– Zobaczyłem dwa samochody, to się zastanowiłem i myślę, wejdę, zapytam,
czy może jagód nie trzeba. Zawsze to warto spytać, prawda?

– A przydadzą się, przydadzą.

– To co, wiaderko?

– Nie! No co pan! Słoik wystarczy, litr.

– No dobrze, to będę o 6.

– Ale nas o 6 nie będzie, bo jedziemy do Kazimierza. To może jutro rano pan wpadnie z tymi jagodami?

– Nie, jutro to tu nie będę.

– A nie może pan podjechać, przecież to dwa kroki ze wsi...

– No co pani, nie opłaca mi się.

– .... To niech pan zostawi jagody pod furtką. A my od razu teraz panu zapłacimy. Ma pan wydać?

– Nie.

– Uhhh... To proszę poczekać.

– Ale w co ja mam przesypać te jagody?

– A nie ma Pan słoika?

– Nie.

– To dam miskę, do miski pan przesypie.

– A jak ja będę wiedział, ile to litr, jak miska podziałki nie ma?

– No ale ja nie mam słoika.

– Aha... No to nie wiem... Bo ja z wiaderkiem chodzę na jagody...

– A nie może pan ze słoikiem pójść?

– No ale jak ze słoikiem? To nie wygodnie potem wieźć na rowerze.

– Uhhh... Dobrze, niech pan zaczeka, coś znajdę...

niedziela, 7 sierpnia 2011

Wycieczki (3) Chotynia

www.dwory.cal.pl
Kiedy chcemy zrobić większe zakupy, wybieramy się do Ryk (żartujemy wtedy, że jedziemy do City). Kiedy natomiast mamy ochotę na romantyczną kolację
– zaglądamy do Chotyni. To czwarty (po Korytnicy, Trojanowie i Życzynie)
i najpiękniejszy dwór w naszej okolicy. Został zbudowany w 1808 roku
dla pisarza hrabiego Stanisława Graybnera. Dziś jego właścicielem jest
Jarosław Cybulski, znawca i koneser win (pracował między innymi jako doradca przy kancelarii prezydenta RP – dobierał wina przed oficjalnymi wizytami prezydentów, premierów i królów innych państw), który otworzył tu hotel, restaurację i salę konferencyjną. W Chotyni organizowane są warsztaty kiperskie i słynne degustacje – w piwnicach pałacu można podobno znaleźć najlepsze wina z chilijskiego Maipo Valley czy hiszpańskiej La Rioji.
Cybulski to prawdziwy pasjonat – wszystkie hotelowe apartamenty nazwał imionami słynnych szczepów win. Pokoje zostały tak zaprojektowane,
by oddawały charakter danej odmiany winogron: w rustykalnym Cabernet Sauvignon dominują więc przygaszone kolory i ciężkie meble; z kolei Sauvignon Blanc - lekki, świeży, słoneczny - cały tonie w pastelach i białych dodatkach. Przy drzwiach ebonitowe kontakty, zamiast gipsowych sztukaterii – malowane freski-winogrona, do tego przecierane prowansalskie komódki, szerokie łoża z baldachimem, stoliki przykryte koronkowymi obrusami. Chotynia z powodzeniem mogłaby konkurować z najlepszymi francuskimi château.
www.chotynia.pl

P.S. W 1762 roku zmarł starosta Ryk, kasztelan krakowski Stanisław Poniatowski, ojciec przyszłego króla Stanisława Poniatowskiego.
Więcej o miasteczku już niedługo.

Wycieczki (2) stare dwory

Żeby dotrzeć na działkę, trzeba zjechać z trasy Lubelskiej. Można skręcić na Korytnicę lub na Trojanów. Pierwsza trasa jest bardziej urozmaicona, druga prowadzi wzdłuż malowniczych stawów. Ale jedna rzecz je łączy - przy każdej stoi stary dwór.
Ten w Korytnicy został zbudowany w połowie
XIX wieku w stylu klasycystycznym.
Ma dwukondygnacyjną część środkową i kolumnowy portyk. Prowadzi
do niego stara aleja,
na której końcu
jakiś zmyślny ogrodnik wypielęgnował
kolorową rabatę.
Pięknie odrestaurowany,
z murowanymi zabudowaniami gospodarczymi
i kamienną bramą, należy do prywatnych właścicieli. Nie znalazłam o dworze bardziej szczegółowych informacji. Próbowałam namówić właścicieli na zwierzenia i sesję do Werandy, w której pracuję, ale bez powodzenia.

O neorenesansowym dworze w Trojanowie wiadomo znacznie więcej. Pierwsze wzmianki o wsi pojawiły się już w XVI wieku. Wtedy to powstał folwark rodziny Trojanowskich z wsiami Dudki, Ruda, Żabianka,
Wsią Wolą
(czyli Majdanem Starym),
Wsią Dębniak (czyli Wólką)
oraz folwarkiem Majdany.
Na przełomie XVIII i XIX wieku majątek przeszedł w ręce Mędrzyckich. Nowi właściciele założyli park krajobrazowy z geometrycznymi alejami i stawami rybnymi: Dużym Zagłobą, Łodzią i Goplaną.
Kiedy w 1868 roku Bronisława z Mędrzyckich wyszła za mąż za Alfonsa Ordęgę, ziemię przejęła rodzina Ordęgów. Na miejscu dawnego folwarku pojawił się, do dziś istniejący, dwór zaprojektowany przez Bolesława Podczaszyńskiego, słynnego w tamtych czasach architekta, autora m.in. fontanny na dziedzińcu przed pałacem w Wilanowie (jego dziad Jan Podczaszyński był nadwornym budowniczym Radziwiłłów).
Nowy właściciel, Alfons Ordęga, budził we wsi duże kontrowersje. Starsi ludzie powiadali, że bratał się z diabłem, który przybierał postać królika. Niejeden widział podobno, jak dziedzic wymykał się do parku, gdzie w towarzystwie nietypowego gościa raczył się drugim śniadaniem. W takie dni w pałacu działy się niestworzone rzeczy, na przykład okna i skrzynie same się otwierały,
i służba uciekała w popłochu na pola.
Generalnie jednak rządy Ordęgów podobały się okolicznym mieszkańcom. Jaśnie Państwo czynnie angażowali się w życie lokalnej społeczności. I tak Bronisław Ordęga, syn Alfonsa, prowadził gospodarstwo rybne, które rozsławił również za granicami kraju – zdobył nawet srebrny medal Towarzystwa Rybackiego w Petersburgu. Z kolei z inicjatywy syna Bronisława Ordęgi, Stanisława, powstała pierwsza w okolicy szkoła – w czworakach przy drodze do Grąda młody dziedzic wydzielił dla uczniów osobną izbę.
Na marginesie, losy Stanisława nie potoczyły się szczęśliwie. Wydziedziczony za mezalians, w 1918 roku podczas wspólnego obiadu zastrzelił w pałacu matkę i siebie. Dwór odziedziczyła wtedy siostra Stanisława, Bronisława Ordęgówna
– chłopi ubóstwiali pannę, ale ta niedługo opuściła majątek.
W latach trzydziestych zarządcami pałacu zostali kolejno Złotowski
i Remiszewski. We dworze mieścił się w tym czasie pensjonat, do którego przyjeżdżało sporo zagranicznych gości. Po drugiej wojnie światowej pałac został zniszczony, większość zabytkowych detali rozkradziona, rządówka, obora i magazyn zbożowy popadły w ruinę. Majątek przejęło Państwo – początkowo pałac został zagospodarowany na biura PGR, potem gościł Urząd Gminy, Ośrodek Zdrowia, bibliotekę, pocztę, a nawet posterunek milicji. Dopiero kilka lat temu zajęli się nim prywatni właściciele, w zeszłym roku została wyremontowana część dachu i wieżyczka typu włoskiego, w tym sezonie pojawiła się już brama.
Zdarza się, że na wysokości pałacu drogę zastępują nam łabędzie, bo do szosy po obu stronach przylegają dworskie stawy. Zamiast tuż za dworem skręcić
na działkę, czasem odbijamy w lewo i podjeżdżamy do wspomnianej wsi Grąd, gdzie stoi młyn wodny z przełomu XVIII i XIX wieku. Pierwotnie napędzany był na dwa koła wodne, po I wojnie światowej zastąpiła je turbina, a w 1947 roku został przystosowany do napędu elektrycznego. Teraz jest nieczynny. Ale kto wie, może i o nim pomyślą kiedyś nowi właściciele pałacu.

P.S. Obie trasy (ta prowadząca obok Korytnicy
i druga, która mija Trojanów)
spotykają się przy sklepie
w Woli Życkiej.
I tu, na wysokości mostka, stoi trzeci dwór.
W różnych opisach figuruje jako dwór
w Życzynie.
Pochodzi z XIX wieku,
ale został solidnie przebudowany i nie z każdej strony nam się podoba.
Za to zabudowania gospodarcze ma niczego sobie - największe wrażenie
robi na nas pokaźnych rozmiarów obora z czerwonej cegły.


Zdjęcia pochodzą kolejno ze stron:
www.hugo.bikestats.pl, www.dwory.cal.pl oraz www.polskiezabytki.pl

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Powódź

To nie są wiosenne roztopy. To wydarzyło się w lipcu.




I już po wszystkim...

Wycieczki (1) Wola Okrzejska

Pięćdziesiąt kilometrów od naszej działki leży Wola Okrzejska. To tutaj bierze swój początek rzeka Okrzejka, na rozstaju Mazowsza, Lubelszczyzny i Podlasia. Ale nie dlatego odwiedziliśmy tę niewielką wieś. 5 maja 1846 r. w Woli Okrzejskiej urodził się Henryk Sienkiewicz. Dzisiaj w dworku mieści się muzeum.
Choć mniej znane od tego w Oblęgorku, równie warte zobaczenia.

W Woli Okrzejskiej Henryk Sienkiewicz spędził dzieciństwo. Nauka przychodziła mu z łatwością, za to niechętny był lekcjom gry na fortepianie (specjalnie sprowadzonym z Paryża), które dawała mu matka, Stefania Sienkiewiczowa.

Wieś, zwana też w skrócie Okrzeją, należała do rodziny Cieciszowskich–
-Sienkiewiczów prawie sto lat (1781-1870). Po śmierci babki pisarza została sprzedana niejakiemu Bernsteinowi, który – jak mówią plotki – tak bardzo nie lubił Henryka, że przez długie lata utrudniał usypanie kopca na cześć noblisty. Dopiero w 1965 roku, w 120. rocznicę urodzin pisarza i 50. rocznicę jego śmierci społeczeństwo Ziemi Łukowskiej postanowiło godnie uczcić Sienkiewicza: batalia o kopiec została wygrana (sztuczną górę o wysokości 15 metrów usypano trzy kilometry od Okrzei z ziemi zwiezionej z różnych miejsc związanych z Sienkiewiczem), dworek zrekonstruowano (bo z dawnej oficyny pozostały tylko fundamenty, kominy i wewnętrzne ściany) i nareszcie muzeum mogło ruszyć
z kopyta.

Dziś posiada dość bogaty księgozbiór (1500 tomów), w którym znajdziemy przekłady, analizy krytyczne, opracowania naukowo-techniczne, wycinki prasowe, czasopisma. Muzeum przechowuje też rodzinne pamiątki (statuetkę „Janko Muzykant" z 1922 roku – dar wnuczki pisarza Marii Korniłowicz), fotosy
z filmów zrealizowanych na podstawie powieści noblisty i obrazy (Franciszka Kostrzewskiego – „Janko Muzykant" z 1904 roku, Franciszka Pautscha – „Bohun" z 1927 roku i Jana Molgi –„Latarnik"). W serwantce pruskiej zachowały się nawet okulary pisarza przekazane do powstającego muzeum ze szwajcarskiego Vevey, gdzie Sienkiewicz spędził ostatnie lata życia.

Z sieni można wyjść do ogrodu, który zapełniają drewniane rzeźby – znani bohaterowie sienkiewiczowskich powieści. We wsi warto też zajrzeć do świątyni św. Piotra i Pawła, wisi tam tablica upamiętniająca chrzest pisarza. Sklepienie kościoła zdobią, a jakże, sceny z sienkiewiczowskich powieści.

Naprzeciwko dworu pisarza zauważyliśmy stare zabudowania gospodarcze. I kartkę „Na sprzedaż” z numerem telefonu. Przez moment kusiło nas, by zadzwonić i spytać o cenę. Mieć dom w takim miejscu – to prawdziwa gratka. W końcu jednak stchórzyliśmy, zbyt dużo trzeba by włożyć w remont. Zresztą, i tak mamy przecież Okrzeję po sąsiedzku.