x

x

niedziela, 26 lutego 2012

Nowy sezon

Zaglądam do Google'a: „Otwarcie sezonu za 33 dni”. Przed oczami staje znajomy obrazek:
Jest piątek wieczór, długa wąska droga biegnie pod górę, unosząc samochód pod samo niebo; potem na ułamek sekundy zatrzymuje się na szczycie i już po chwili gna z impetem w dół; i wtedy
na horyzoncie pojawiają się znajome
wieże kościoła - nienaturalnie wysokie
w stosunku do niewielkich zabudowań wsi, i nienaturalnie kremowe na tle atramentowego nieba. Jakby Bóg założył na obiektyw filtr polaryzacyjny i podkręcił kolory. Na małym skrzyżowaniu samochód wytraca prędkość i razem
z nim zwalnia też świat: na wprost przez kutą bramę widać szeroką aleję, która prowadzi do starego bielonego dworu.
Z komina unosi się wąska smużka dymu. Ceglane czworaki czerwienieją
w zachodzącym słońcu. I nagle zza węgła wychodzi kobieta w granatowym GS-owskim fartuchu. Jedną ręką prowadzi rower, drugą nagania krowę nabrzmiałą od mleka, która z prawa na lewą przetacza się poboczem.
Wraca nieśpiesznie do domu, tak jak wracały poprzednie pokolenia bab. Przygląda się nam, może nawet poznaje, ale nie skinie głową na powitanie. Patrzy, jak oddalamy się w stronę kościoła i pewnie nie może nadziwić się,
po co tu wciąż przyjeżdżamy.
A potem jeden sklep, i drugi, wymijanka dobrze wstawionych już chłopów wracających slalomem do chałup, kręty fragment szosy biegnącej przez las.
I nareszcie łąki, rzeka, stary Adolf machający z daleka na powitanie…
I ten zapach sosen, który obezwładnia, gdy tylko otworzy się drzwi samochodu.

Jeszcze tylko 33 dni.