x

x

wtorek, 3 lipca 2012

Działkowa przedsiębiorczość (3)

Nie chce mi się

- Przyniesie nam Pan kurek i jagód na jutro? - pytamy Jędrusia
w piątek wieczorem.
- Kurek to przyniosę, ale jagód... - waha się Jędruś. - A ile?
- Słoik, jak zwykle.
- Ojej, bo to tak niewygodnie zbierać taką drobnicę - marudzi.
- Ale słoik to niedużo, raz dwa się Pan z tym uwinie - zachęcamy.
- Noooo dooobrzeee... - zgadza się w końcu.

Następnego dnia przynosi same kurki.
- A jagody? - pytamy.
- Ojej, mnóstwo ich w lesie przecież. Zbierzecie sobie sami.

Kazał Pan...

Ja jestem lojalny


Ponieważ przeczuwamy, że Jędruś znów nawali, nagabujemy przypadkiem spotkanego Żółwia. - Przyniesie Pan jagód?
- Przyniosę, a ile?
- Tak niecały słoik. Zamówiliśmy już u Andrzeja, ale nie wiadomo,
czy przyniesie - nieopacznie dodajemy.
- To nie przyniosę. Jak zamówiliście u Andrzeja, to ja nie będę wchodził
mu w paradę.
- Ale my weźmiemy i od Andrzeja, i od Pana, do Warszawy zabierzemy
- tłumaczymy.
- No nie wiem, nie wiem. Zobaczę.

Nie przyniósł. Nie zarobił. Kapitalizm jeszcze się na działkach
nie przyjął.

niedziela, 1 lipca 2012

Wycieczki rowerowe (6)

Droga ostro pnie się pod górę, a potem robi się płasko jak na stole. Las ustępuje miejsca polom i łąkom, które ciągną się daleko po horyzont. I nagle pojawia się Jabłonowiec. Jak wąska łacha piachu na morzu zboża, kartofli i kukurydzy.
Gdy mijamy białą tablicę, asfalt się urywa, a jego miejsce zajmują kocie łby
– zresztą też tylko na chwilę, bo zaraz wciąga je piasek. W czasie suszy dalej
niż do połowy wsi nie pojedzie żaden samochód.
Tu zawracają wrony – mówią najstarsi. Zawraca też pekaes, który nie wiadomo
z kim i po kogo przyjeżdża do wsi codziennie o 9.00 i zatrzymuje się przy plastikowym przystanku, tam, gdzie na rozstaju wiejskich dróg stoi bielona wapnem kapliczka. Za każdym razem jest pusty. W obie strony. Autokar widmo. Przystanek widmo. Może i sama wieś to widmo.


Tymczasem Karol postanowił zbadać niezbadane i zapuścił się w lasy za wsią. Wziął rower, czapkę, bidon, rękawiczki kolarskie. I zniknął. Za pierwszym razem na godzinę, potem na dwie, na trzy... A co zobaczył, to opowiedział.

Więc wszystko zaczęło się na rozstaju dróg, zaraz za tablicą z nazwą wsi. Zwykle w tym miejscu wybiera się jedną z dróg prowadzących w prawo lub w lewo, Karol pojechał na wprost, na północ. Po chwili minął kolejny rozstaj dróg, tym razem z drewnianym krzyżem, i wjechał w las. Droga najpierw prowadziła piaszczystym wąwozem, by wkrótce rozbić się na Torfowiskach Orońskich
i z impetem wpaść prosto na malownicze stawy.


Pomost na stawach.


Widok na stawy niedaleko Torfowisk Orońskich.

Za stawami droga wygramoliła się ociężale na niewielkie wzgórze, z którego widać już było Oronne i zamek Zamoyskich w Podzamczu. Tu Karol zboczył lekko na wschód, by po chwili wjechać w dość szeroką aleję wysadzaną starodrzewem i wyłożoną kocimi łbami. Podjął trop. Doświadczenie podpowiadało, że aleja dokądś go zaprowadzi.
I rzeczywiście, wkrótce wśród drzew ukazał się stary dwór. Okazało się, że to dawny majątek hrabiego Andrzeja Zamoyskiego w Godziszu. Zamoyscy kupili go w XVIII wieku od Potockich i byli jego właścicielami do czasu II wojny światowej.
Majątek liczył 87 domów i 500 mieszkańców.
Obecny budynek, drewniany i oszalowany, z dwiema werandami, powstał
około roku 1934. Zachowały się też resztki parku krajobrazowego założonego
w I połowie XIX wieku z okazami starodrzewu dębów, wiązów i dwóch topól
przy alei wjazdowej. Dwór jest w dobrym stanie, mieszka w nim kilka rodzin.


Aleja prowadząca do dworu.


Dwór w Godziszu.

Kolejna rowerowa wycieczka zaprowadziła Karola na północny wschód od Jabłonowca. Nazwa miejscowości: Kaleń. Znalezisko: pozostałości grodziska
z czasów... Kazimierza Wielkiego. Grodzisko nie należało do dużych, miało typowy dla XIV wieku kształt kwadratu, a położone było na wyspie otoczonej fosą.
Tam, gdzie dziś rośnie jabłoń, stał prawdopodobnie murowany dwór (archeolodzy znaleźli odłamki cegieł), w którym mieszkał królewski starosta. Fosa dookoła grodziska jest prawie wyschnięta, więc Karol bez problemu dostał się na okalający ją wał. I tylko nikt z mieszkańców Kalenia nie potrafił mu bliżej powiedzieć, co zwiedza. Dopiero po powrocie do domu rozczytał się
w historii miejsca.




A wracał za każdym razem inną trasą, często zbaczając, klucząc wśród leśnych duktów, odkrywając stawy i drogi niezaznaczone nawet na mapie. Raz wyjechał przy ośrodku, kiedy indziej trafił do Prandocina sąsiadującego z torami kolejowymi (wsi o tyle ciekawej, że zachowały się w niej stuletnie chałupy),
to znów do dalekich Kobusów czy uroczej Malamówki przytulonej do lasu.
Aż wreszcie do…no właśnie, dokąd? Na jednej z chałup widniał adres „Komory”, dwa domy dalej tabliczka wskazywała na „Kruszynę”, a kolejna za patrona
na wszelki wypadek obrała obie miejscowości. Wieś-schizofrenik.


Prandocin


Łubin w Prandocinie


Malamówka

Wycieczkom nie ma końca. Teraz na każdą wyprawę Karol zabiera jeszcze kompas i mały notatnik, w którym opisuje odkryte drogi. Bo okazuje się,
że nawet sto kilometrów od stolicy wciąż jeszcze istnieją białe plamy na mapie.