x

x

środa, 20 sierpnia 2014

Sąsiedzkie piekiełko

Nowy sąsiad ma zawsze pod górkę.

Zamieszkał trzy działki od nas. Od razu poszliśmy się przywitać, wymieniliśmy poglądy na temat grodzenia się od strony rzeki, zastanowiliśmy,
jak poprowadzić ogród...

Któregoś dnia przechodzimy obok działki bezpośrednio sąsiadującej z jego
i słyszymy zaniepokojone głosy, rozważające możliwe scenariusze:
Ty widziałeś, ktoś wycina drzewa. Ale kto to? Jego działka, że tak się rządzi?
Wymieniliśmy wszystko mówiące spojrzenia. Bo czy nie łatwiej byłoby po prostu zapytać? Zagaić rozmowę, dowiedzieć się grzecznie, kim jest nowy sąsiad,
co robi i dlaczego?

Następnego dnia przychodzi kolega z naprzeciwka. – Ten nowy o wszystko się dopytuje, co on taki ciekawski? – zżyma się. – Kupił ziemię, będzie stawiał dom, chce się nas poradzić, bo mamy doświadczenie – próbujemy tłumaczyć nowego. – I ten jego synek taki jakiś za grzeczny – zastanawia się głośno sąsiad. – No to chyba dobrze, że grzeczny. Wolałbyś, żeby pyskował?
– dziwimy się. Ludzie mają zaskakująco dużo czasu na snucie domysłów.

Problem w tym, że inaczej byłoby... nudno. Polacy uwielbiają plotkować, intrygować, wyciągać wnioski z nikłych przesłanek. Więc jak jest okazja trochę napsuć krwi, zrobić złośliwą aluzję, zszargać opinię, nastawić wszystkich przeciwko, to w to nam graj. Przynajmniej coś się dzieje.

Za chwilę oczywiście będziemy pić razem wódkę – bo popadanie w ekstrema,
od nienawiści po wielką miłość, to kolejna nasza cecha narodowa.
Tylko czy nie lepiej od razu się na nią umówić?

piątek, 6 czerwca 2014

Miejsko-wiejsko

To problem znany nie od dziś: chciałoby się inaczej niż się ma. Więc my, mieszkańcy domów z betonu, marzymy o świecie sielskim anielskim. A ci,
co naturalne piękno mają na co dzień – o życiu pod linijkę, ze stali i chromu.

– Jakoś nie widać już w okolicy takich typowych wiejskich ogródków:
z malwami, warszawiankami, marcinkami – zagaiłam rozmowę przy płocie wypasionej chałupy. Obejście okala klinkierowy murek z solidnym kutym ogrodzeniem, a podjazd do domu i stodoły wybrukowany jest betonową kostką bauma. Dzieło wieńczy szpaler przyciętych w kule bukszpanów. Na trawniku pod kuchennym oknem hit sezonu – metalowe kwietniki-rzeźby, które w słońcu puszczają zajączki. – Ach, bo to kupa roboty przy tym! Poza tym młodzi chcą inaczej. Nowe czasy, pani!

Bo ma być tak jak w mieście.



Owszem, nowy styl ma swoje plusy – nagle okoliczne wsie zrobiły się jakieś takie bardziej zadbane, eleganckie. Tylko jak to się ma do stojących opodal chlewów, pól, na których rozrzucono obornik, i malowniczych łąk z wijącą się Okrzejką? Do bocianich gniazd i grusz na miedzy? Bardziej pasowałby drewniany płot z glinianymi dzbanami na żerdziach i podjazd z płaskich kamieni. Uroku dodałaby zbita z pieńków ławka pod malowanymi okiennicami i ganek
z wiklinowymi meblami. A zamiast bukszpanów i tui – cynie, rudbekie i łubin
przed płotem.

nastrojowyogrod.pl

img2.garnek.pl

budujeszdom.pl

I gdzieniegdzie tak jest. Z tym że to zwykle siedliska przyjezdnych. Stoją w nich meble za ciężkie pieniądze, które postarzono, by wyglądały na wiekowe, gliniane donice i wiklinowe kosze od najlepszych skandynawskich marek, lniane pledy, za które nie dałbyś złotówki, a tymczasem to podobno "produkt najwyższej jakości", i hit ostatnich lat – specjalnie niszczone, jakby sprane i wygryzione przez mole dywany od wielkich dizajnerów. Bardziej wiejskie od wsi.

static.pokazywarka.pl

Square Space

I ani tubylcy nie są stuprocentowo miejscy, ani mieszczuchy stuprocentowo wiejscy. Choć bardzo by chcieli.

czwartek, 8 maja 2014

Jestem z miasta...

Polska A i Polska B. Zwykle wydaje nam się, że ta druga leży gdzieś daleko.
Że trzeba zapuścić się w głąb kraju, by uświadomić sobie, jak bardzo elitarną wyspą jest Warszawa. Tymczasem...

Przepraszam, czy jest tu gdzieś w pobliżu bankomat? – pytam w aptece młodą farmaceutkę, która taksuje mnie od stóp do głów. – Na rynku. Bo pani to wszystko jedno, jaki bank – stwierdza. – No właściwie wszystko jedno
– przyznaję i nie wiedzieć czemu czuję się winna. Już chcę odchodzić,
gdy przypominam sobie, że miałam kupić lekarstwo. – Jeden listek – decyduje farmaceutka. – Nie, całe opakowanie – poprawiam zmieszana.

Ryki, 120 kilometrów od stolicy, poniedziałek rano. Dla nas długi weekend majowy, dla mieszkańców zwyczajny dzień, w którym skrupulatnie trzeba odliczać czego, ile potrzeba, by przetrwać do jutra. Więc leki na listki, pieluszki na sztuki.

– ...i jeszcze 5 pomidorów – dorzucam na koniec długiej listy w warzywniaku.
– 15 zł – pada ostateczna kwota. U stóp trzy siatki warzyw i owoców, na twarzy zabarwione szczęściem zdziwienie, bo w Warszawie zapłaciłabym trzy razy tyle, w środku zakłopotanie – tutaj nikt tak dużo ze sklepu nie wynosi.

Obładowana siatkami przemykam ulicami miasteczka pod pręgierzem uważnych spojrzeń. "Jestem z miasta, to widać, słychać i czuć".

1.bp.blogspot.com

Zapatrzeni w seriale i kolorowe gazety, bombardowani witrynami sklepów
z luksusowymi dodatkami do wnętrz, myślimy, że cały kraj odpoczywa
na Le Corbusierach, do galerii handlowych podjeżdża wypasionymi suvami,
a dzieci ubiera w markowe ciuszki od Benettona. A przecież zaraz za rogatkami wielkich miast ludzie piją herbatę ze szklanki za 5 zł, do spożywczaka tarabanią się zdezelowanym składakiem, a najmłodszym kupują spodenki za 7,90 zł,
i to od wielkiego dzwonu.

Czasem dobrze wybrać się na zakupy do Ryk. Żeby uprzytominć sobie,
że żyjemy w raju.

czwartek, 20 marca 2014

Sąsiedzi


Nazwaliśmy go Pielgrzymem. Bo wygląda jakby przeszedł pół świata. Długie siwe włosy à la hipis, taka sama broda. Lniane spodnie i sprany podkoszulek. Chodzi pochylony do przodu, z rękami założonymi za plecy, stawiając zamaszyste kroki. Codziennie robi obchód. Pomału bada każdą roślinę posadzoną w ogrodzie, a potem wychodzi przed furtkę i kilka razy przechadza się wzdłuż płotu. Tam i z powrotem. Kiedy go mijamy, spogląda uważnie,
ale nigdy nie skinie głową na powitanie. A przecież nasze działki dzieli zaledwie kilka domów, widział nas nie raz.

Czasem czuję się jak małpa w klatce. Ja w hamaku, oni po drugiej stronie płota. Przecież widzą, że ich widzę. Ale wcale nie czują się tym skrepowani. Przystają i bezczelnie obcinają dom. Nawet komentują. Za to dzień dobry nie uświadczysz.

Zjawia się raz w sezonie. Staje na skarpie i spogląda z dumą na ogród porośnięty chwastami. Siłą rzeczy jego wzrok musi prześlizgnąć się po naszym tarasie. I nic. Nie ciekawi go, co się działo przez rok na działce? Dlaczego nad rzeką jest powalone drzewo? Gdzie podziały się żerdzie z płota? Wizyta trwa nie dłużej niż pięć minut. Potem wsiada do samochodu i odjeżdża.

Sąsiedzi. Znani-nieznani. Każdy coś tam o sobie wie. Ale jeden drugiego unika. Człowiek ucieka przed anonimowym miastem, a trafia na anonimową wieś.


Zdjęcia: www.hdtv-sat.eu, www.cyfraplus.pl

czwartek, 13 lutego 2014

Z domowej spiżarni

Czas odwiedzić działkę. Co prawda za zimno jeszcze na nocleg, ale na pierwsze zbiory... czemu nie. Luty to najlepszy moment, by strząsać dojrzałe jagody jałowca. A przecież krzewów mamy pod dostatkiem. Jagody powinny już być ciemnogranatowe. Po zerwaniu trzeba je wysuszyć w nagrzanym do 35°C piekarniku. Skórka musi być pomarszczona, ale środek kleisty. Kilka garści wystarczy na cały rok – pasują do dziczyzny, wieprzowiny czy baraniny.


Zdjęcia: dancia.bloog.pl

wtorek, 21 stycznia 2014

Do poczytania

Są książki, których nie można wertować byle gdzie. Inaczej do nas nie przemówią, nie zarażą klimatem. Weźmy takiego Turgieniewa.
Gdzie indziej zatopić się w "Zapiskach myśliwego" jak nie na wsi?

Trzeba wyjść o zmroku na łąki, by wyobrazić sobie barwy i zapachy opisane
w "Jermołaju i młynarce":

"Słońce zaszło, w lesie wszakże jeszcze jasno, powietrze świeże
i przezroczyste; ptaki gwarzą jak najęte, młoda trawa lśni wesołym blaskiem szmaragdu... Czekacie. Głąb lasu stopniowo ciemnieje; purpurowe światło zorzy wieczornej ślizga się powoli po korzeniach i pniach drzew, wznosi się coraz wyżej, od dolnych, prawie jeszcze nagich gałązek, ku nieruchomym, zapadającym w sen wierzchołkom... Oto już i same wierzchołki przygasły; rumiane niebo nabiera barwy granatu. Wzmaga się zapach leśny; powiało z lekka ciepłą wilgocią; wiatr zerwał się i zamarł tuż przy was."

Trzeba znać taką rzeczkę jak nasza, by dostrzec urok Isty:

"Niewielka ta rzeczka wije się nadzwyczaj kapryśnie, pełznie jak wąż, nawet na przestrzeni pół wiorsty nie płynie prosto, miejscami, jeśli patrzeć z wysokości stromego pagórka, widać ją chyba na dziesięć wiorst z jej groblami, stawami, młynami, warzywnikami otoczonymi łozą i bujnymi sadami. (...)
Małe kuliki-piaskowce ze świstem przelatują wzdłuż kamienistych brzegów poprzerzynanych zimnymi, przezroczystymi strumykami; dzikie kaczki wypływają na środek stawów i oglądają się ostrożnie; czaple sterczą w cieniu,
w zatoczkach pod urwiskami...".

Trzeba... być zapalonym myśliwym, a przynajmniej cierpliwym podglądaczem dzikiej zwierzyny, by przebrnąć przez szczegółowe opisy polowań. Ale to już inna historia.


Tymczasem przetrząsam bibliotekę w poszukiwaniu podobnych dzieł, które można by zabrać na działkę, gdy tylko rozpocznie się sezon. Opowiadania Czechowa, "Wojnę i pokój" Tołstoja? Dziwnie sami Rosjanie pchają się pod rękę. Chyba żeby podpytać sąsiadów, może mają swoje typy?

Tak zrobił pewien Amerykanin Todd Bol. Zbudował niewielki domek
(wielkości dużego karmnika dla ptaków), wstawił do niego kilka książek
i umocował przy furtce. Zasada: każdą pożyczoną książkę trzeba zastąpić inną, ale o podobnej tematyce. Zgodnie z optymistycznym scenariuszem,
Todd zakładał, że minibiblioteczka przyciągnie sąsiadów, zachęci ich do czytania i sprawi, że wreszcie będzie można pogadać nie tylko o pogodzie.
Wyszło? Wyszło. W Stanach akcja ma już setki tysięcy fanów. W Polsce dopiero się rozkręca. Dla zainteresowanych: instrukcje jak zbudować domek i jakie książki wybrać można znaleźć na stronie biblioteczki.org.




Zdjęcia: Wydawnictwo Zysk i S-ka, www.sustainabilityatspu.wordpress.com, www.upload.wikimedia.org, www.wildwoodsartstudio.blogspot.com

piątek, 3 stycznia 2014

Noworoczne postanowienia

1. Znaleźć drzewo, na którym będzie można zawiesić huśtawkę dla maleństwa. Znaleźć będzie trudno, więc może posadzić? Z tym że zanim urośnie,
maleństwo z huśtania dawno zrezygnuje. Odpada.
Jak to zwykle z noworocznymi postanowieniami bywa,
nim jeszcze spróbujemy zacząć je realizować, już musimy odrzucić.

2. Więc może to: ciekawie ukształtować nowe wierzby, które puściły korzenie na miejscu tych starych, obalonych, a następnie perfidnie skradzionych przez bobry. Inspiracje znalazłam na stronie niejakiego Petera Cooka, który wraz z żoną Becky założył ogród pełen dziwnych wierzbowych postaci i... zielonych mebli.



Przepis jest podobno prosty. Trzeba ustawić w ogrodzie szkielet na przykład przyszłego fotela, a później posadzić przy nim pędy wierzby. I to jak najszybciej, już w lutym, najpóźniej w marcu, bo później się nie ukorzenią.
Wierzby są giętkie i szybko rosną, więc jeśli będziemy je systematycznie przycinać, odpowiednio przyginać i podwiązywać do konstrukcji, to niedługo pochwalimy się własnoręcznie wyhodowanym żywym meblem. Z czasem,
gdy pędy stwardnieją, podpory się usuwa.
Pomysł fajny, bo mebli nie trzeba będzie taszczyć na noc do domu. Pytanie,
czy takie dizajnerskie okazy jeszcze bardziej nie spodobają się bobrom.

Zdjęcia ze strony www.pooktre.com

środa, 1 stycznia 2014

Życzenia na Nowy Rok

Święta za nami, więc czas rozpocząć odliczanie. Jeśli dobrze pójdzie,
nowy sezon otworzymy za 80 dni. Pod warunkiem, że wiosna się
nie spóźni. Czego sobie i wszystkim życzę w pierwszym dniu 2014 roku.