x

x

czwartek, 8 maja 2014

Jestem z miasta...

Polska A i Polska B. Zwykle wydaje nam się, że ta druga leży gdzieś daleko.
Że trzeba zapuścić się w głąb kraju, by uświadomić sobie, jak bardzo elitarną wyspą jest Warszawa. Tymczasem...

Przepraszam, czy jest tu gdzieś w pobliżu bankomat? – pytam w aptece młodą farmaceutkę, która taksuje mnie od stóp do głów. – Na rynku. Bo pani to wszystko jedno, jaki bank – stwierdza. – No właściwie wszystko jedno
– przyznaję i nie wiedzieć czemu czuję się winna. Już chcę odchodzić,
gdy przypominam sobie, że miałam kupić lekarstwo. – Jeden listek – decyduje farmaceutka. – Nie, całe opakowanie – poprawiam zmieszana.

Ryki, 120 kilometrów od stolicy, poniedziałek rano. Dla nas długi weekend majowy, dla mieszkańców zwyczajny dzień, w którym skrupulatnie trzeba odliczać czego, ile potrzeba, by przetrwać do jutra. Więc leki na listki, pieluszki na sztuki.

– ...i jeszcze 5 pomidorów – dorzucam na koniec długiej listy w warzywniaku.
– 15 zł – pada ostateczna kwota. U stóp trzy siatki warzyw i owoców, na twarzy zabarwione szczęściem zdziwienie, bo w Warszawie zapłaciłabym trzy razy tyle, w środku zakłopotanie – tutaj nikt tak dużo ze sklepu nie wynosi.

Obładowana siatkami przemykam ulicami miasteczka pod pręgierzem uważnych spojrzeń. "Jestem z miasta, to widać, słychać i czuć".

1.bp.blogspot.com

Zapatrzeni w seriale i kolorowe gazety, bombardowani witrynami sklepów
z luksusowymi dodatkami do wnętrz, myślimy, że cały kraj odpoczywa
na Le Corbusierach, do galerii handlowych podjeżdża wypasionymi suvami,
a dzieci ubiera w markowe ciuszki od Benettona. A przecież zaraz za rogatkami wielkich miast ludzie piją herbatę ze szklanki za 5 zł, do spożywczaka tarabanią się zdezelowanym składakiem, a najmłodszym kupują spodenki za 7,90 zł,
i to od wielkiego dzwonu.

Czasem dobrze wybrać się na zakupy do Ryk. Żeby uprzytominć sobie,
że żyjemy w raju.