x

x

czwartek, 12 grudnia 2013

Wzoruj się na małych

Wiktoriańskie, kolonialne, z mosiężnymi klamkami, dekoracyjnie upiętymi firankami w oknach i doniczkami na kwiaty – domki dla dzieci w niczym
nie różnią się od wersji dla dorosłych. A może czasem warto by się
na nich wzorować?







Zdjęcia ze strony e-ogrodek.pl

piątek, 6 grudnia 2013

Ogród w domu

Dla wszystkich, którzy tęsknią za biesiadami pod chmurką. Dwa pomysły,
jak zaprosić ogród do domu.


A gdyby stół zamiast nogi miał doniczkę? Jest na tyle duża, że spokojnie pomieści pokaźne drzewko pomarańczowe lub palmę. To propozycja francuskiej marki Mezza Style. W sam raz na wymarzony posiłek pod drzewem.


Jeśli żal nam ziołowej grządki, którą przysypał śnieg, mamy jej domowy zamiennik. Firma Vox zaprojektowała stół 4 You z dziurą pośrodku blatu
na doniczki. Odtąd świeża zielenina będzie zawsze pod ręką.

Zdjęcia: e-ogrodek.pl i www.meble.vox.pl.

wtorek, 16 lipca 2013

Kroniki życzyńskie



No i znowu rzeka wylała. Po ulewnej burzy woda w stawach gwałtownie przybrała, właściciel tamy otworzył śluzy i powódź gotowa. Takie podtopienia zawsze prowokują dyskusje z sąsiadami.
Nie inaczej było i tym razem, ale rozmowa szybko zeszła na zupełnie inny temat.

Zaczęło się niewinnie. Nasz najbliższy sąsiad (rocznik '28) zaczął wspominać przedwojennego właściciela tamy, pana Paca. Że on to nigdy by do czegoś takiego nie doprowadził, że wodą zarządzał rozsądnie i mądrze, że rzeka nigdy tak często w sezonie nie wylewała.

Okazało się, że Pac miał 99 morg i brakowało mu tylko jednej, żeby zostać zwolnionym z podatku.
A że miał głowę na karku, wykombinował, że przesunie koryto Okrzejki i w ten sposób spełni warunki urzędowego przepisu. Przy okazji pobudował stawy. Co to był za gospodarz! Ze wszystkimi żył w zgodzie, chłopów dobrze traktował, młyn prosperował najlepiej w okolicy, a w stawach łowiono nawet
13-kilogramowe karpie.


Ale wybuchła wojna. Dopóki trwała okupacja, we wsiach niczego nie brakowało. Owszem,
był terror, ale gospodarka szła jak po sznurku. Ordung musiał być. Do tego stopnia, że nawet droga
do Jabłonowca została wyprostowana. Ledwo jednak pojawili się Rosjanie (w domu naszego sąsiada stacjonował radziecki pułkownik), a wszystko zostało rozgrabione. Co prawda w 1944 roku drogę
po Niemcach wybetonowali, ale w niczym to głodującym mieszkańcom nie pomogło.

A propos niemieckiego terroru. Sąsiad cudem kilka razy uniknął łapanki i wywózki na roboty.
Raz w zimę, gdy w Jabłonowcu zjawili się Niemcy, uciekał na bosaka przez pola aż do Komór.
Kiedy indziej na zbiórce stawił się zamiast niego pewien chłopaczek, który z wyjazdów na roboty zrobił biznes: podawał się za osobę przeznaczoną do transportu, jechał w głąb Niemiec, a potem uciekał.
I tak w kółko. Również tym razem zgłosił się, podając nazwisko naszego sąsiada, ale... już nie wrócił. Zginął, a może los rzucił go w inne strony? Nie wiadomo. Wreszcie za trzecim razem ojciec próbował zamiast naszego sąsiada wysłać córkę (zależało mu, by na gospodarce został jakiś mężczyzna). Pojechał na miejsce zbiórki w Sobolewie, ale odesłano go z kwitkiem i rozkazano, by wrócił z synem.
Tak jednak powrót przeciągał, że transport w końcu odjechał, nie czekając na marudera.

Sąsiad szczęśliwie przeżył okupację, zniósł ciężkie lata powojenne i w 1977 roku pobudował sobie nowy dom na obecnych działkach. A dokładnie naprzeciwko istniejącego do dziś niewielkiego wzniesienia, które rozciąga się tuż za krzyżem ufundowanym przez działkowiczów. Wzniesienia, które też ma swoją historię, choć bardzo tragiczną. Otóż któregoś dnia za okupacji pojawili się we wsi nieznajomi, namawiając młodych mężczyzn do wstąpienia do AK. Niedługo potem Niemcy wyłapali partyzantów, kazali wykopać na górce dół i wszystkich rozstrzelali. Prawie wszystkich, bo jeden uciekł i opowiedział,
co widział. Ci nieznajomi, krążący po wsiach, okazali się niemieckimi szpiegami. Mieszkańcy Jabłonowca jakoś nie dawali im posłuchu i ociągali się z decyzją wstąpienia do AK, ale widać ktoś się skusił
i nieświadomie doprowadził Niemców do kryjówki partyzantów. Dzisiaj na górce stoją domy.

I pomyśleć, że to powódź skłoniła sąsiada do wspomnień. Chcemy więcej, ale przy bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody.


Trzy legendy

Niedaleko naszej działki leży wieś Podebłocie. Mieszkańcy z pokolenia na pokolenie przekazują sobie legendę o istniejącym tu niegdyś średniowiecznym grodzisku, zwanym zamczyskiem. A że w legendach zawsze tkwi trochę prawdy, więc i tym razem okazało się, że ludowe bajanie wcale nie było wyssane z palca: w 1981 roku archeolodzy Uniwersytetu Warszawskiego natrafili na resztki osady z VIII wieku. Wśród znalezisk były też gliniane tabliczki pokryte znakami przypominającymi pismo runiczne. Na jednej udało się odczytać litery greckie IXH, na drugiej IXS, co znaczy Iesos Christos Nika (Jezus Chrystus Zwyciężaj) i Jezus Chrystus. Tabliczki datowane są na IX wiek, a więc na sto lat przed chrystianizacją Polski.

Legend w Podebłociu jest więcej. Druga mówi o położonym wśród pól
Dole Podzwonnym. Miała tu stać kiedyś przydrożna kapliczka, która z bliżej niewyjaśnionych powodów pewnego dnia zapadła się pod ziemię. No i jeszcze ta o Trupiej Górze, kopcu, który usypali Tatarzy nad ciałami wymordowanych mieszkańców wsi.

Tyle podań. Z ciekowstek: na przełomie XIX i XX wieku w majątku Podebłocie należącym do Ludwika Szmideckiego działał dość znany w Królestwie Polskim zakład, który z torfu produkował proszek dezynfekcyjny, klozetowy i wojłok roślinny używany w budownictwie. Zakład musiał całkiem nieźle prosperować, bo proszki eksportował do Moskwy, Petersburga i Odessy. Produkty były tak cenione na Wschodzie, że rząd carski sfinansował nawet budowę kolei nazwanej później Nadwiślańską Żelaznodrogową Koleją (istnieje do dziś – to trasa na Dęblin). Za swoje produkty właściciele otrzymywali też medale na wystawach w Petersburgu i Paryżu. No i prawdopodobnie proszek opatentowali, bo zachowała się liczna korespondencja z biurem patentowym.

Jak to czasem pozory mylą – niewielka miejscowość z wielką historią.

wtorek, 18 czerwca 2013

Niezłe ziółko

W czerwcu łąki kwitną na potęgę. Warto ukraść z nich nieco roślin.
Razem z ziołami uprawianymi w ogródku stworzą ciekawy duet.

Na śniadanie: jajecznica na bekonie z serem, szczypiorem, estragonem, trybulą
i kwiatami nagietka. Do tego sok jabłkowy lub pomarańczowy z oregano, płatkami nasturcji i bluszczykiem kurdybankiem (podobno Jan Sobieski poił kurdybankiem swoich żołnierzy pod Wiedniem, by mieli więcej sił do walki).

Obiad: zupa kartoflana lub marchwiowa z kminem, kolendrą, liśćmi mniszka lekarskiego i posiekaną natką pietruszki.

Podwieczorek: sałatka z ogórków i pomidorów doprawiona pietruszką, liśćmi malin, miętą, melisą i kwiatami malwy, polana oliwą smakową z bazylią lub rozmarynem. Dla kurażu likier żołądkowy lub wermut – w tym wypadku przyda się bylica piołun, idealna do aromatyzowania wódek i niezastąpiona w produkcji absyntu.

Kolacja: twaróg z rzodkiewką, szczypiorem, szalotką i tymiankiem, udekorowany płatkami chabrów (tymi z łąki lub ogrodowymi – o większych i bardziej mięsistych kwiatach). Na dobranoc herbata – z melisy, mięty i werbeny podobno uspokaja. Ale może też być z melisy, kwiatów mniszka lekarskiego, mięty
i krwawnika pospolitego (dobra na problemy z żołądkiem) albo z szałwią
i kwiatami pelargonii, które nadają aromatycznego zapachu.

Przed snem: okłady z babki lancetowatej pomogą na wszelkie skaleczenia
i ukąszenia komarów. Rumianek najlepiej sprawdzi się w wazonie.
Pod poduszkę lawendowa saszetka.







środa, 12 czerwca 2013

Na zachętę


Ma basen, siłownię, sypialnię i salon z aneksem kuchennym. Zaopatrzony
jest rzecz jasna w system alarmowy, a na tarasie stoją dizajnerskie krzesła ogrodowe. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że elegancka rezydencja powstała z myślą o... ptakach. Piętrowy karmnik zaprojektowała szwedzka firma Clas Ohlson. Wszystko dlatego, że spada populacja wróbli i gili
– ornitolodzy mają nadzieję, że luksusowe mieszkanka zachęcą ptaki
do rozmnażania. To się nazywa becikowe. Ja bym się skusiła!




Zdjęcia: luxlux.pl

Smaki i smaczki






Kwiaty polskie






niedziela, 2 czerwca 2013

Czerwcowe podtopienia






Marzenie

Na początku sezonu rutynowo odwiedzamy stare kąty. Wnioski?
Zmarnowany potencjał.

Rok temu z radością kibicowaliśmy sąsiadowi, który wziął się za porządki
nad rzeką. Już widzieliśmy zadbany brzeg porośnięty trawą, wypielęgnowane krzewy, rozstawione leżaki z parasolami i piękną perspektywę na zakole Okrzejki. Nic z tych rzeczy. Z grubsza posprzątana plaża ogrodzona jest kolczastym drutem – żeby nikt nie miał wątpliwości, gdzie przebiega granica.

Tama. Z grobli widok byłby niezgorszy: drewniany kryty most, taki sam
jak w filmie „Co się wydarzyło w Medison County”. Na składanych stołeczkach wędkarze, których usypiałby szum spadającej do zalewu wody.
Tylko po co? Co jest złego w przeżartej rdzą barierce, dziurawym asfalcie
i śluzie domowej roboty?



Stary młyn przy ośrodku. W tym samym stylu co kryty most, z lekko bielonych desek. W środku odrestaurowane zabytkowe koła młyńskie, parter przystosowany na kawiarnię, na trawie przed budynkiem kolorowe stoliki i parasole. Działkowicze plotkują przy kawie. Nie, to tylko marzenie. Nie ma sensu w to inwestować, przecież zaraz samo się rozpadnie. A skoro młyna nie będzie, to komu przeszkadzają te krzaczory dookoła?



Ośrodek wypoczynkowy. Aż prosi się elegancki, równo strzyżony żywopłot
z dzikiej róży, szeroka plaża, urocza kawiarenka z wypiekami własnej roboty
i bielone bungalowy kryte czerwoną dachówką. Może na Zachodzie. U nas teren koniecznie trzeba ogrodzić siatką wspartą o betonowe słupki, a dla turystów wystarczą domki z przegniłej dykty.

Szkoda.

wtorek, 21 maja 2013

Działkowa przedsiębiorczość (4)




Jędruś przywiózł ziemię. – Dam Panu za to dwa piwa – proponuje Tata.
– Taaa, starczy – zgadza się potulnie Jędruś. – A jakie ma Pan piwo?
– przypomina sobie nagle. – Lecha. – Nie, Lecha to ja nie piję.
– No to 8 zł może być?
– Może być – ugodowy jest dzisiaj. Schodzi nad rzekę, kręci się to tu, to tam. Wraca. – Wie pan co, ja bym się jednak tego Lecha napił – zagaduje.
„Cholera, 8 zł już wziął, plus piwo 3 zł, to już razem 11 zł” – myśli Tata.
I macha ręką. – Dobra, ma Pan i piwo – częstuje Jędrusia.
– A papierosa Pan da?
I tak mała taczka ziemi kosztowała 13 zł. To się nazywa dobrze
negocjować cenę.

poniedziałek, 13 maja 2013

Wsi spokojna...



Po co człowiek jedzie na wieś? Żeby w ciszy pokontemplować naturę. W ciszy podumać nad życiem. W ciszy zebrać myśli.

Niedoczekanie. Na krótkim odcinku do Woli Życkiej najpierw wyrywa mnie
z zadumy głośne „dzień dobry” Jędrusia, chwilę potem spychają na pobocze rozpędzone do granic wytrzymałości nadwozia dwa BMW, aż wreszcie przepędzają na drugi koniec wsi rozjuszone kundle. Pod sklepem zatrzymuje się pełnoletnie audi, z którego na cały regulator wydobywa się discopolowa rąbanka, a przylizany przystojniak w kowbojkach à la Antonio Banderas spluwa tak dobitnie, że słychać go w sąsiedniej gminie. Jakby tego było mało, w drodze powrotnej mija mnie stado harleyów (zmierzają do ośrodka na Kongres Polskich Klubów Motocyklowych), a gdy poirytowana nadmiarem dźwięków dopadam furtki, staję oko w oko z rozszalałą kosiarką.

I jak tu się wyciszyć?

poniedziałek, 6 maja 2013

GS-u żal



Kto by pomyślał, że będzie go nam brakowało – ostatni przyczółek PRL-owskiej przedsiębiorczości, czyli wiejski GS, zakończył swój smutny żywot. Na jego miejscu powstał nowy, po brzegi zaopatrzony sklep. Pani Bożenka, dotąd samotnie spędzająca dni pośród półek z wódką i octem, zwija się jak w ukropie.

Coś jednak jest nie tak. Po pierwsze znikł koloryt lokalny – nowy sklep niczym się już nie wyróżnia. Po drugie do przeszłości odszedł GS-owski wielki, okrągły chleb. Pani Bożenka przyznaje, że rozstanie zniosła bardzo trudno, ale decyzję podyktował rynek. Natomiast klienci nie narzekają. – Bierz pan, bierz pan.
Będzie pan zadowolony – namawia Tatę starszy pan. – Nawet w Warszawie takiego chleba nie dostaniecie. Wiem, bo byłem.

niedziela, 5 maja 2013

Na końcu świata

Gdzie te czasy, gdy jedno wydarzenie we wsi rozpamiętywało się przez cały sezon. Dziś trudno nadążyć za nowościami.

Weźmy sklepy – zmieniają się jak w kalejdoskopie. Nie dalej jak na jesieni jeździliśmy do Trojanowa po śrubki, teraz na miejscu „metalowca” powstały modne delikatesy. Przyuważyliśmy też bankomat i salon fryzjerski. A obok urzędu gminy powstaje parking z granitowej kostki.
Rozrywka goni rozrywkę: nie ma tygodnia, by remizy w Woli Koryckiej
i w Podebłociu nie zapraszały na dyskotekę (zespół Lovers i Dj Rocko).
Ba, dzieje się tak dużo, że o niektórych rzeczach dowiadujemy się z gazet.
Powstała rok temu Farma Iluzji (par rozrywki dla dzieci) reklamuje się
w świątecznym „Co jest grane”:
„Majówka na farmie Iluzji. Atrakcjami będą pokazy iluzji, balonowy show,
pokazy sokolnicze, wspinaczka na ściance, itd. Czw.-niedz. 11-19.
Park Edukacji i Rozrywki Farma Iluzji. Mościska 9, Trojanów, wstęp: 18-23 zł.”.

Chyba jednak wolałam, gdy nasz dom stał w zapadłej dziurze
na końcu świata.






czwartek, 18 kwietnia 2013

No i się zaczęło...

Pierwsze zdjęcia z działki wiosna-lato 2013.
Jak zwykle na początku sezonu – powódź. Tym razem wyjątkowa, bo rzeka sięgnęła starego koryta.