x

x

środa, 24 lipca 2019

Dom z cegły

Spotykam się niedawno z przyjaciółką, a ona już od progu wciska mi w dłonie książkę i zapewnia
z przejęciem: - Musicie to przeczytać. Koniecznie! To właściwie o Was. Ja się w tej książce zakochałam. Zobaczysz, będzie się Wam podobała – przekonuje. I choć  różnimy się jak dzień i noc,
i podobają nam się zupełnie inne rzeczy, w tym jednym wypadku Kacha miała stuprocentową rację. 

Książka Doroty Brauntsch „Domy bezdomne” zrobiła na mnie szczere wrażenie i faktycznie
przez moment pomyślałam, że autorka pisze właściwie o naszym domu. Bo choć jej reportaż
obiera sobie za miejsce akcji Śląsk, to już za bohatera - wiekowe gospodarstwa zbudowane
z cegły. A nasz dom, choć nie na Śląsku i nie z połowy XIX wieku jak niektóre pszczyńskie gospodarstwa, to przecież z cegły jest właśnie zbudowany, na jajcowinie - jak dawniej mówiono
- czyli wapiennej zaprawie z dodatkiem białek kurzych jaj, by mury były bardziej plastyczne,
odporne na uderzenia i wstrząsy. 

Reportaż Doroty Brauntsch krąży nieustannie wokół cegły, opowiada o ludziach, którzy ją wypalali, którzy z niej budowali, dla których była synonimem prawdziwego rzemiosła i domowego ogniska.
Nas też od początku ona zauroczyła, przykuła uwagę, podpowiedziała, by z domu, który z niej powstał sto lat temu i nadal stoi, w żadnym wypadku nie burzyć.

Mieszkamy tu już kolejne miesiące, obserwujemy, jak dom zmienia się pod wpływem światła
i pór roku, oswajamy go. Dzięki autorce "Domów bezdomnych" jeszcze bardziej dostrzegłam,
jak wyjątkowe jest to, co i tak za wyjątkowe od początku uważaliśmy. Obchodzę budynek dookoła, dotykam go, badam i czuję wyraźnie, jak coraz bardziej jest nasz.

A żeby nigdy nie umknęło nam to, co w nim najważniejsze (choć skryte za bielą, czego pewnie
autorka by nam nie darowała), poniżej kilka wycinków z książki – ku pamięci:

Mówiono na nią palcówka, bo często ten, kto robił cegłę, zostawiał w niej odciski swoich palców.

Cegła jest jak dobrze wypieczony chleb. Tak jak bochenek, który ma bardziej spieczony spód obsypany mąką, a na górze spękaną skórkę. Ręka piekarza nadała mu kształt, zrobiła znak krzyża. Cegła także ma swój rysunek, różnorodne płaszczyzny. Niekiedy można w niej odnaleźć odbicia palców lub deski, na której schła.

Mając tak niewiele materiałów budowlanych do dyspozycji – zaledwie cegłę, kamień i drewno
– ludzie umieli postawić dom o idealnym wyczuciu proporcji.

Przyroda – nie moda; pragmatyzm – nie kaprys twórczy podpowiadały ludziom na wsi, jak
zbudować zagrodę. Człowiek był blisko natury, więc nosił w sobie pierwotny zmysł piękna i ładu. Słońce i kierunki wiatrów umiejscawiały dom w przestrzeni. Zawsze bezbłędnie.

Dom stał na lekkim wzniesieniu. Ludzie wiedzieli,  w jaki sposób wykorzystać przestrzeń.
Kiedyś drogi i ścieżki wiły się w zgodzie z ukształtowaniem terenu. Kto dziś wybuduje osiedle
z krętą drogą?

Bo dom żyje, dopóki żyje w nim człowiek.

Dziadek zawsze tłumaczył, że dom jest jak człowiek. Popatrz, mówił, tu są oczy, i wskazywał
na symetrycznie ułożone okna, tu jest buzia, i pokazywał na drzwi, tu kręgosłup – chodziło mu o sień na przestrzał, z której wchodziło się do każdego pomieszczenia – a tu mózg. I wskazywał na strych. Jak masz jakiś problem, to idź pod dach i tam pomyśl, tak mawiał. Dziadek uważał, że pod dwuspadowym dachem myśli się lepiej i przestaje boleć głowa, bo tak jak w piramidzie powietrze
jest tam odpowiednio zjonizowane.

(napisane na strychu, pod dwuspadowym dachem)








poniedziałek, 22 lipca 2019

Nasza codzienność

Zaczął się trzeci tydzień naszego pobytu w Podebłociu. Nigdy wcześniej tyle czasu nie
spędziłam na działce, więc cieszę się każdym dniem, odkrywając urok codziennych obowiązków
i zwykłych czynności.

Śniadanko na tarasie. I czego chcieć więcej?

Zakupy. Tu targ na rynku w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, gdzie jak co roku wybraliśmy się na wycieczkę.


Mój ukochany koszyk na zakupy. Pojemny i wygodny, idealnie mieści się do bagażnika na rowerze. 

Tymczasowy gabinet urządziłam sobie w pokoju gościnnym na rozkładanym turystycznym stoliku,
który przejechał z nami połowę Italii. Z okna mam widok na rozstaj dróg - to świetny punkt obserwacyjny,
wiem, kto, gdzie i czym jedzie. Dla pobudzenia umysłu oczywiście cappuccino.
Przekąska w błękitach. Na wsi jak nigdzie indziej człowiek ma ochotę dogadzać zmysłom.
Ciasto według przepisu mamy ze śliwek kupionych w Kazimierzu - tak słodkich, że aż się rozpadaly.
Czas spędzony na działce poświęciłyśmy też na urządzanie drewnianego domku Ani.
Zostało tylko pomalowanie go z zewnątrz. Kolory już wybrane.
Trudno obojętnie przejść obok ogrodnika, gdy wszystko tak pięknie kwitnie. Karol odkrył niedawno w Rykach
sklep Zielona Diaglezja, więc pojechaliśmy z rodzicami zrobić ogrodowe zakupy. To i dwa zdjęcia
poniżej są propozycją właściciela sklepu.


A to już moja rabata, uzupełniona o jeżówkę (powyżej) i rudbekię (której nie widać na zdjęciu).

Dary natury: przy łące rosną małe kwaśne jabłuszka...

...a pod lasem ulęgałki...
...na które przychodzą dziki. Oglądaj tutaj.

Popołudniami zwykle jeździmy na spacery...

...z których lubię przywozić polne kwiaty i...

...układać z nich bukiety.


niedziela, 21 lipca 2019

Żniwa

W tym roku są jeszcze wcześniej niż w poprzednim. I jeszcze bardziej niż rok temu jesteśmy
w nie zaangażowani. Oczywiście wciąż jako obserwatorzy, ale nieco uważniejsi. Bo raz:
mieszkając w centrum wsi, nieustanny ruch kombajnów i traktorów wciąga nas w swoje tryby
czy byśmy tego chcieli czy nie. A dwa: spędzając dużo czasu z kolegą Ani, którego rodzice
mają gospodarkę, siłą rzeczy odczuwamy niepokoje i radości sąsiadów, przeżywamy razem
z nimi kaprysy pogody, martwimy się, czy plony będą udane. A lipiec, jak to lipiec, nie szczędzi obrazków różnorakich, od dni upalnych i spokojnych, przez wietrzne i chmurne, po burzowe.





Na pierwszym planie tak zwana miotła. Gdy się wkręci podczas koszenia zboża, hamuje robotę na wiele godzin.
Ale wygląda malowniczo.









środa, 17 lipca 2019

Pudełko DIY

Długie samotne wieczory (Karol wrócił do stolicy pracować, Ania pada w pięć minut
po dniu pełnym atrakcji na dworze) sprzyjają robieniu czegoś, na co nigdy nie miało się czasu.
Zaopatrzyłam się w zestaw decoupage i postanowiłam zrobić sobie pojemnik na nasiona.
Proste drewniane pudełko kupiłam w Empiku, farbę kredową, klej i serwetki w Paper Concept
na pl. Starynkiewicza w Warszawie. A oto efekt:





poniedziałek, 15 lipca 2019

Z przymrużeniem oka

A tak a propos dziecka...

Eh, pamiętasz Babciu wczasy w Ciechocinku...?

Halo, co to za lenistwo? Ja rozumiem - emeryturka, nic już nie musimy, ale żeby aż tak?

Mon amour. Aż po grób!

Ale się schowałam! Na pewno mnie nie znajdzie!

He, he, he. Myśli, że jej nie widzę. A to przecież ona nosi okulary!

Ah, przypomniały mi się czasy mojej młodości, gdy chodziłem po płotach...

...i po drzewach.

Babciu, już niedaleko! Wniesiemy tylko te owoce i fajrant!

niedziela, 14 lipca 2019

Odkryj w sobie dziecko

- Kamil... - zagaduję 9-letniego kolegę Ani z Podebłocia, z którym ostatnio nasza córka
  nie rozstaje się na krok.
- Słyszałam, że urodziły Wam się prosiaczki...
- Tak - odpowiada Kamil.
- A myślisz, że mogłybyśmy je z Anią zobaczyć? - pytam pełna nadziei.
- Myślę, że tak. Zapytam tatę.

- A jak tam prosiaczki? Rosną? - pytam Kamila następnego dnia, gdy ten zbyt długo nie nawiązuje
  do wczorajszej rozmowy.
- Chyba tak.
- Chyba?
- Bo ja rzadko do nich zaglądam.
- Dlaczego? Przecież takie małe prosiaki muszą być słodkie. Ja bym co dzień obserwowała,
  jak rosną. W ogóle na wsi, w takim gospodarstwie jak Wasze, dzieje się dużo ciekawych rzeczy.
- Ja tam wolałbym mieszkać w mieście.
- W mieście jest hałas, kurz i korki. Ja marzę, żeby przenieść się na wieś.
- Jak by Pani 9 lat mieszkała na wsi, to też by się Pani znudziło! - kończy dyskusję Kamil, zanim       zdążę nawiązać do tych prosiaczków, które marzy mi się zobaczyć.

- Kamil, a pytałeś tatę, czy mogłybyśmy zobaczyć prosiaczki - pytam prosto z mostu kolejnego dnia.
- Tak. Możecie. Tylko teraz jacyś ludzie przyjechali. Musimy poczekać, aż pojadą.

Pojechali koło 21.00 i już prosiaków nie zobaczyłyśmy.

W końcu stwierdzam: raz kozie śmierć. Trudno, niech się śmieją. I pod pretekstem odprowadzenia Ani do Kamila, walę do jego mamy. Że trochę mi głupio tak prosić, bo to może dziwnie zabrzmieć.
Że zawracam głowę, ale ja mieszczuch jestem i nigdy małych prosiaczków nie widziałam
i czy ja bym mogła...
I oczywiście nie było żadnego problemu. Mama Kamila cichcem jednego na chwilę wyniosła,
a ja miałam radochę chyba większą od Ani.

Przy okazji córa została pochwalona, że choć miejskie dziecko, to nie boi się dotykać i trzymać zwierzaków. Co widać na zdjęciach poniżej.

Bo przez ostatnie dni na prosiakach się nie skończyło - doświadczenie z wiejskim inwentarzem rozszerzyłyśmy też o kozy i gołębie. A ja każdorazowo czułam taką spontaniczną radość, fascynację i  zwyczajny zachwyt, że prawdziwe okazuje się powiedzenie: w każdym z nas drzemie dziecko. Trzeba tylko znaleźć sposób, by je w sobie odkryć.

Świnka Babe jak z filmowego kadru. Prosiaczki sąsiadów mają 5 dni. 

Małe kózki są jeszcze nieufne, ale matka chętnie nawiązuje kontakt.


Małe gołąbki były tak ogrzane ciałem swoich matek, że aż parzyły w dłonie.