Splątane, powyginane, obrośnięte mchem. Czasem pokraczne, to znów jakby zaraz miało coś
spod nich wyskoczyć. Takie korzenie i pnie starych popękanych drzew, charakterystyczne dla lessowych wąwozów, ostatni raz widziałam w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.
Był maj, pioruńsko zimno, my w małej terenówce "Bobiku" udajemy, że nam ciepło (ja w kapturze
na głowie, Karol w kurtce, która dziś kończy swój żywot na działce jako robocza). Ale jesteśmy szczęśliwi, bo to pierwsza taka wspólna majówka...
Rok później był jeszcze jeden pobyt w Kazimierzu, kiedy chodziliśmy po wąwozach - podczas Sylwestra. Mroźny, śnieżny i również pełen dobrych wspomnień.
Dziś wiele bym oddała za te krótkie urlopy, na które jechało się pociągiem, niewielkie pensje, przegadane wieczory, małe mieszkania i Hondkę odpalaną na pych.
Ale teraz, choć co rok odwiedzamy nadwiślańskie miasteczko, jakoś nigdy jeszcze nie udało nam się dotrzeć do wąwozów - drogi prowadzące do tego, co ważne, zarosły mchem, ścieżki splątały się
jak korzenie.