x

x

środa, 16 września 2015

Mchowa indoktrynacja

Ach, ci dziadkowie... Czego to nie zrobią, by uatrakcyjnić wnuczce pobyt na działce. A jednocześnie - zrealizować to, do czego nie udało się przekonać własnego dziecka.

Mama, spec od mchu, nie widząc we mnie godnego naśladowcy i kontynuatora jej dzieła, postanowiła przelać swoje nadzieje na wnuczkę i rozpoczęła zieloną edukację. A jak najlepiej uczyć? Oczywiście poprzez zabawę. Czego dowodem ten oto "mchowy" miś. Lub - jak woli Anula - "misio z mechu".




niedziela, 13 września 2015

Z poziomu wody


Ostatni raz spływałam Okrzejką... na materacu. Gdy byłam mała. Trasa prowadziła z naszego pomostu do mostu przy Jabłonowcu, przy tym w wielu miejscach trzeba było zsiadać i brodzić po kostki w wodzie. Teraz postanowiłam iść w ślady Taty i Karola, którzy niedawno pływali po rzece kajakiem.
Start: przy tamie. Najpierw w górę Okrzejki, aż do Woli Życkiej, a potem z nurtem rzeki.

Miejscami było szeroko, aż dziw, że to ta sama Okrzejka. Zwykle dość płytko. Ale przeważnie, oprócz kilku rozległych fragmentów na wysokości stawów, bardzo dziko: zwalone pnie drzew, splątane gałęzie, wysokie i gęste trzciny, do tego mnóstwo większego i mniejszego robactwa.

I taka refleksja, która pojawia się też w czasie wylewów, a która teraz, gdy patrzyłam na świat z poziomu wody, uderzyła mnie jeszcze bardziej: zbyt często bagatelizujemy naszą rzeczkę, zapominając, że natura - pod każdą postacią i niezależnie od rozmiarów - potrafi zaskoczyć.