x

x

piątek, 28 lipca 2017

Nowy rozdział

Przychodzi taki czas, kiedy trzeba wyfrunąć z działkowego gniazda. Nawet jeśli rodzinny letniak kocha się miłością pierwszą i łza się w oku kręci. Trochę się pokręci, pokręci i spadnie - jak mówią tubylcy - a myśl, że idzie się na swoje dodaje animuszu.

Wczoraj podpisaliśmy akt notarialny i oficjalnie zostaliśmy właścicielami działki we wsi Podebłocie,
o powierzchni 37 arów, ze starym ceglanym domem, oborą i stodołą.

Widok z poddasza na sąsiedni dom i drogę prowadząca do lasu.

Widok od strony furtki.
Ganek planujemy dobrze obfotografować i postawić identyczny. Ornament w "ząbki" zrobi Karol - w końcu ma już wprawę.

Zdjęcie zostało zrobione od podwórza, na którym stoi obora i stodoła. Z tej strony planujemy zbudować taras
z widokiem na łąkę.

W tle murowana obora i drewniana stodoła. Stodoła zasłania widok na dalszą część działki, czyli łąkę, która dochodzi
do głębokiego wąwozu.

Widok na stodołę od strony łąki. Sąsiad wypasał tu dotychczas swoje konie. Chcemy zaproponować, by nadal to robił.

Za drzewami zaczyna się skarpa i głęboki wąwóz. Zresztą, wąwozów jest tu więcej, jednym z nich płynie strumień
o nazwie Przerytka. 

Działki szukaliśmy trzy lata. Karol zjeździł całą okolicę, pytał tu i tam, i choć ziemia jakaś by się znalazła, nikt nie chciał jej sprzedać, bo "po co?" albo "to przecie ojcowizna, panie!".

Dom w Podebłociu znaliśmy od dawna i zawsze bardzo nam się podobał. Zostawiliśmy go na koniec. Może z obawy, że i tego ktoś nie będzie chciał sprzedać, i stracimy ostatnią deskę ratunku. Wreszcie zebraliśmy się na odwagę: jak i teraz się nie uda, to trudno, znak, że kupienie własnej działki nam
nie pisane i zostaniemy u rodziców. Karol zagadał do sąsiada naprzeciwko, ten powiedział, gdzie mieszkają starzy właściciele, a oni z kolei pomogli skontaktować się z córką, na którą przepisali nieruchomość. Po nitce dotarliśmy do kłębka.
Okazało się, że dom, choć od dawna pusty, wcale na sprzedaż wystawiony nie jest, no ale skoro spadliśmy jej z nieba, to czemu nie, zastanowi się, obgada to z mężem, może faktycznie... Siedzieliśmy jak na szpilkach, oczekując werdyktu. Po niemal dwóch miesiącach negocjacji
i załatwiania dokumentów dobiliśmy targu.

Z Podebłocia na działkę rodziców jest 10 minut samochodem, a jak trzeba, to i na piechotę się dojdzie, więc będziemy mieszkać niemal po sąsiedzku. Zresztą, mamy nadzieję, że jeszcze przez chwilę rodzice nas u siebie przechowają, bo dom wymaga generalnego remontu. Prawdopodobnie zostaną z niego tylko cztery ściany: musimy wymienić dach i instalacje, zbudować nowy ganek
na wzór oryginalnego, zmienić nieco układ w środku, bo na razie jedyną łazienką jest sławojka na podwórzu, i tak dalej, i tak dalej. Aby zrobić z niego perełkę, potrzeba dekady, ale przecież nigdzie nam się nie spieszy, a wizja tworzenia czegoś od początku jest uskrzydlająca. Oborę na pewno zaadaptujemy, stodołę chyba rozbierzemy, ale czas pokaże. Akurat tak dobrze się składa, że zaraz zaczynamy urlop, więc będzie czas, by dokładnie się rozejrzeć po nowym nabytku. Już przebieramy nogami!