x

x

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Jak najdalej od miasta

Chyba się starzejemy. Jeszcze kilka lat temu kiedy wracaliśmy do Warszawy po - jak najbardziej udanym - weekendzie na łonie natury, cieszyliśmy się, że znów trafiamy w sam środek wielkomiejskiego życia. Dziś gdy tylko przekraczamy rogatki stolicy, ciśnie się na usta: "O nie, znowu Warszawa".

Coraz częściej zamiast gwaru kawiarni i kin, szukam ustronnych miejsc wśród lasów i pól, doceniam brak telewizji i zasięgu, cieszę oczy bezkresnym horyzontem. Frajdę sprawiają mi drobne przyjemności.

Poranna kawa w szlafroku na ławce przed domem.

Zawsze w cieniu, ale za to z widokiem na rzekę. 
Kucharzenie.

Koktajl truskawkowy
Babeczki z serkiem mascarpone i truskawkami.
Śniadanie na tarasie, gdy wokół śpiewają ptaki, nie ma sobie równych.
Dumanie nad rzeką.

Moczenie nóg - obowiązkowe.
Drobne naprawy i udoskonalenia.

Czerwono-żółty (to drugie - w planach) karmnik wprowadzi na leśną działkę trochę koloru.
Robienie zielnika z maleństwem.

Już wkrótce pochwalimy się pierwszymi zbiorami.
Wypady na łąki.

Najpiękniejsze chwile: sobotnie popołudnie, Karol leży na ziemi i patrzy w chmury, małe zbiera świeżo skoszone siano. Potem (żeby nie było, że się nie angażujemy w wielkie futbolowe wydarzenie) trochę sportu. Anula biega na bosaka
- w ataku, ja w obronie, Karol udaje, że stoi na bramce i rzuca się co chwila to na prawo, to na lewo. Słychać nas chyba
na drugim końcu wsi.

Pielenie, grabienie, nawożenie? Przyznaję się bez bicia - imponujący mszalnik i kwitnące rododendrony czy azalie to zasługa rodziców. Co nie zmienia faktu, że frajdą jest patrzenie na zadbany ogród.

Rododendron zwykle obsypuje się kwiatami na imieniny Mamy 24 maja. W tym roku trochę się spóźnił i szybko przekwitł. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz