x

x

niedziela, 19 lipca 2020

Motycz

Kiedy z Babcią odwiedzałyśmy rodzinę w Motyczu, zwykłyśmy robić przetwory ze wszystkiego,
co można było znaleźć w ogrodzie: z agrestu, jabłek, śliwek czy ogórków, których było całe pole. Zwłaszcza te ostatnie dziwnym trafem przypadły mi do gustu i z zapałem je zbierałam, by potem
duże przeznaczać na sprzedać, a małe wkładać do słoików.

Ale jednego nie trawiłam: zbierania porzeczek, których siostra mojej Babci miała całe zatrzęsienie. Gdy Babcia zaczynała je zbierać o świcie, kończyła o zmroku. I tak przez bitych kilka dni. Siadała
na zydelku, między nogami stawiała sobie wiadro i z wprawą godną mistrza oskubywała krzaczek
z jego skarbów. A że była otyła, czasem noga stołka niechcący się zapadała w ziemi i Babcia osuwała się w porzeczki. Śmiechu było przy tym co niemiara, ale mimo wszystko jakoś nie byłam w stanie się
do nich przekonać. Nudziłam się przeokropnie, bo raz - nie lubiłam zbierać takiej drobnicy, dwa - piszczałam na widok wszelkiego robactwa.

Moja Babcia miałaby dziś ubaw: teraz ja biorę stołek, siadam i zaczynam skubać. I choć to taka namiastka porzeczek (krzak jest tylko jeden), ilekroć do nich zaglądam, przypomina mi się Motycz
i Babcia siedząca wśród porzeczek.

Krzak czarnej porzeczki.

Ogórki w ogródku Ani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz