Scena dzieje się na progu naszego domku. Ząbek w utytłanych spodniach
i starej oprychówce, wsparty o framugę, niby chciałby coś sprzedać, ale handel idzie mu jakoś opornie, a na każdą propozycję najchętniej odparłby,
że się nie da. Mama z początku opanowana, szybko traci cierpliwość.
– Zobaczyłem dwa samochody, to się zastanowiłem i myślę, wejdę, zapytam,
czy może jagód nie trzeba. Zawsze to warto spytać, prawda?
– A przydadzą się, przydadzą.
– To co, wiaderko?
– Nie! No co pan! Słoik wystarczy, litr.
– No dobrze, to będę o 6.
– Ale nas o 6 nie będzie, bo jedziemy do Kazimierza. To może jutro rano pan wpadnie z tymi jagodami?
– Nie, jutro to tu nie będę.
– A nie może pan podjechać, przecież to dwa kroki ze wsi...
– No co pani, nie opłaca mi się.
– .... To niech pan zostawi jagody pod furtką. A my od razu teraz panu zapłacimy. Ma pan wydać?
– Nie.
– Uhhh... To proszę poczekać.
– Ale w co ja mam przesypać te jagody?
– A nie ma Pan słoika?
– Nie.
– To dam miskę, do miski pan przesypie.
– A jak ja będę wiedział, ile to litr, jak miska podziałki nie ma?
– No ale ja nie mam słoika.
– Aha... No to nie wiem... Bo ja z wiaderkiem chodzę na jagody...
– A nie może pan ze słoikiem pójść?
– No ale jak ze słoikiem? To nie wygodnie potem wieźć na rowerze.
– Uhhh... Dobrze, niech pan zaczeka, coś znajdę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz