x

x

wtorek, 3 lutego 2015

Życie na sezon

Kadr z serialu "Ranczo"

O miejsko-wiejskich relacjach można by pisać tomy. Na początku to denerwuje. Potem robi się z tego anegdotę. A na koniec przychodzi smutna refleksja.  

Mój ostatni wpis to właśnie taka dykteryjka bez happy endu. A problem leży po obu stronach.

Socjologowie już dawno zauważyli, że inwazja działkowiczów nic dobrego dla wsi nie przynosi. Co prawda, razem z miastowymi pojawiają się pieniądze i praca – niby dobrze, bo dochodzi do wymiany usług. Ale okazuje się, że to wymiana pozorna i tymczasowa. Działkowicze przyjeżdżają i odjeżdżają. Konsumują, lecz nie tworzą. Za to skutecznie uzależniają od siebie miejscowych. Na wsi zanika lokalny biznes, nierzadko rola leży odłogiem – bo przecież miastowi i tak dadzą zarobić. A ci, owszem, dają, ale tylko w sezonie. Gdy się skończy, nie proponują żadnej alternatywy. Tubylcy zostają sami. Niektórzy, obserwując przyjezdnych, starają się naśladować ich styl życia, stają się bardziej przedsiębiorczy. Większość, uzależniona od wakacyjnych bonusów, nie wyciąga wniosków wcale.

W Stanach, Kanadzie i Wielkiej Brytanii powstają specjalne programy, których celem jest integracja obu społeczności: do lokalnych samorządów wprowadza się właścicieli letniskowych domów, stawia się na współpracę, rozwój miejscowych przedsiębiorstw i tworzenie nowych wspólnot. Przyjezdni identyfikują się z nowymi sąsiadami, zakładają stowarzyszenia promujące styl życia i kulturę, którą zastali. Są otwarci na małe społeczności, a te stają się bardziej ufne, widząc dla siebie nowe możliwości.

Tylko jakoś w Polsce nam to nie wychodzi. Przepaść między działkowiczami a miejscowymi stale rośnie. Jędruś, zachodząc do nas, powtarza często: "U Was to jak w raju". Tylko czy ten raj jest dla wszystkich?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz