x

x

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Dobra rada od sąsiada



Ale ten hamak to kiepski macie! - bez pardonu wytyka nam sąsiad. - Czemu? - pyta zdziwiony tata.
- No bo taki nienaciągnięty... U mnie to napięty jak struna - chwali się. - Trzeba... I tu następuje długa lista hamakowych powinności.
(Dla jasności: hamak ma od roku, my od lat piętnastu).

Ojojoj, ale kropki masz na aucie! - dostrzega sokolim wzrokiem. - No tak, żywica - kiwa głową znawcy.
- Ja to plandekę sobie kupiłem, naprawdę warto.
(Aż dziwne, że jego samochód tak samo upaćkany jest jak nasz).

A czemu bramy nie macie automatycznej? Ja to innych nie uznaję, co będę się szarpał i sam otwierał... (Jakoś szarpie się już od dekady).

- Sąsiad! A po co ty te igły z podjazdu zamiatasz? Ja to mówię żonie, żeby pod żadnym pozorem nie zamiatała. Przecież to naturalny nawóz. No i piach się tak nie nosi.
(My też gdzie można igły zostawiamy, ale akurat na kamiennym podjeździe ładnie to nie wygląda).

- Sąsiad! Znowu kosisz? Ja to czekam, aż trawa wyrośnie porządnie i wykłosi się, to gęstą murawę
będę miał.
(Fakt, tak gęstą i wysoką, że z trudem można dojść do jego domu).

Ktoś jeszcze ma dobre rady?

tvp.pl





poniedziałek, 8 czerwca 2015

Kanikuła

"Bez próżnowania nie ma prawdziwego szczęścia" - pisał Antoni Czechow.
Więc usprawiedliwieni wielką literaturą - próżnowaliśmy. Przynajmniej próbowaliśmy.

Zaczęło się niewinnie. Na nasze luźne dywagowanie o tym, że warto by umyć dach domu, sąsiad zareagował spontanicznym okrzykiem: "Ja mam świetny karczer, poczekajcie, przyniosę". No a jak przyniósł, grzechem było nie skorzystać. Na co zjawił się drugi sąsiad, a widząc, że robota pali nam się
w rękach, stwierdził, że on przemyślał nasze sugestie odnośnie cięcia i doszedł do podobnych wniosków i gdybyśmy chcieli, to on już zniósł drabinę i jest zwarty i gotowy.
Cóż, cięcia Tata z Karolem nigdy nie odmówią. Dziwne odgłosy i nawoływania zwabiły wreszcie sąsiadkę, która bez pardonu oznajmiła, że potrzebuje mężczyzny, bo jej własny gdzieś pojechał,
a jej się pali, sama nie poradzi, więc czy przypadkiem Karol by nie pomógł z robotą. Słabej płci
przecież nie wypada zostawić w potrzebie. Karol poszedł, zmachał się, ale pomógł. 
Na tym upłynęło przedpołudnie. Nastał czas sjesty. Nie ma to jednak, jak troskliwi sąsiedzi,
którzy czuwają, by nikt się nie nudził. Sąsiad od karczera, widząc na naszej działce dziwny zastój, zaproponował po ciężkiej pracy relaks w postaci spływu kajakiem. Problem w tym, że aby spłynąć Okrzejką, najpierw trzeba się naharować i powiosłować w górę rzeki. Niby się nie chce, ale kajak kusi, przypominają się młodzieńcze lata i biwaki nad Hańczą, Tata coś zaczyna mięknąć. Po pół godzinie zapada decyzja: płyniemy.
I już by się wydawało, że więcej atrakcji los nie przewidział, że fajrant, luz do końca dnia. Ale gdzie tam! Poszliśmy na spacer na łąki - że niby na sianie się wyłożymy i poczujemy jak w raju. Jak na złość, siano właśnie przewracał traktor, hałasując na całą okolicę. Wróciliśmy więc do siebie, ale ledwo zalegliśmy na leżakach, sąsiedzi zeszli na plażę, rozstawili grilla, włączyli letnie disco i kazali się przyłączyć.
Tu zabrała głos Mama (jak wszystkie mamy słynąca ze smrodku dydaktycznego), przekonując, że od czasu do czasu wypada się z sąsiadami trochę pobratać i nic nam się nie stanie, jeśli raz na sezon zjemy wspólną kiełbasę i wypijemy lufkę. Chciał nie chciał, trzeba było przyznać rację. Z tym, że lufek wyszło nieco więcej i o północy wszyscy padli jak zabici. 

Następnego dnia rano wstąpiła w nas nadzieja. Sąsiedzi po wczorajszej libacji pochowali się do domów. Już się ucieszyliśmy na prawdziwą kanikułę rodem z Czechowa, gdy dał o sobie znać nieodłączny towarzysz wszelkiego sąsiedzkiego bratania się przy lufce - kac. I znowu nic nie wyszło z odpoczywania, długi weekend minął nie wiadomo na czym i nie wiadomo kiedy, a do pracy wróciliśmy jeszcze bardziej urobieni niż przedtem. Prawdę mówił nasz rosyjski mistrz: "Prawdziwe szczęście jest niemożliwe
bez samotności". 

Zapowiada się przyjemnie.

Weź człowieku i odpoczywaj.

Prawie jak u Czechowa.