x

x

wtorek, 16 lipca 2013

Kroniki życzyńskie



No i znowu rzeka wylała. Po ulewnej burzy woda w stawach gwałtownie przybrała, właściciel tamy otworzył śluzy i powódź gotowa. Takie podtopienia zawsze prowokują dyskusje z sąsiadami.
Nie inaczej było i tym razem, ale rozmowa szybko zeszła na zupełnie inny temat.

Zaczęło się niewinnie. Nasz najbliższy sąsiad (rocznik '28) zaczął wspominać przedwojennego właściciela tamy, pana Paca. Że on to nigdy by do czegoś takiego nie doprowadził, że wodą zarządzał rozsądnie i mądrze, że rzeka nigdy tak często w sezonie nie wylewała.

Okazało się, że Pac miał 99 morg i brakowało mu tylko jednej, żeby zostać zwolnionym z podatku.
A że miał głowę na karku, wykombinował, że przesunie koryto Okrzejki i w ten sposób spełni warunki urzędowego przepisu. Przy okazji pobudował stawy. Co to był za gospodarz! Ze wszystkimi żył w zgodzie, chłopów dobrze traktował, młyn prosperował najlepiej w okolicy, a w stawach łowiono nawet
13-kilogramowe karpie.


Ale wybuchła wojna. Dopóki trwała okupacja, we wsiach niczego nie brakowało. Owszem,
był terror, ale gospodarka szła jak po sznurku. Ordung musiał być. Do tego stopnia, że nawet droga
do Jabłonowca została wyprostowana. Ledwo jednak pojawili się Rosjanie (w domu naszego sąsiada stacjonował radziecki pułkownik), a wszystko zostało rozgrabione. Co prawda w 1944 roku drogę
po Niemcach wybetonowali, ale w niczym to głodującym mieszkańcom nie pomogło.

A propos niemieckiego terroru. Sąsiad cudem kilka razy uniknął łapanki i wywózki na roboty.
Raz w zimę, gdy w Jabłonowcu zjawili się Niemcy, uciekał na bosaka przez pola aż do Komór.
Kiedy indziej na zbiórce stawił się zamiast niego pewien chłopaczek, który z wyjazdów na roboty zrobił biznes: podawał się za osobę przeznaczoną do transportu, jechał w głąb Niemiec, a potem uciekał.
I tak w kółko. Również tym razem zgłosił się, podając nazwisko naszego sąsiada, ale... już nie wrócił. Zginął, a może los rzucił go w inne strony? Nie wiadomo. Wreszcie za trzecim razem ojciec próbował zamiast naszego sąsiada wysłać córkę (zależało mu, by na gospodarce został jakiś mężczyzna). Pojechał na miejsce zbiórki w Sobolewie, ale odesłano go z kwitkiem i rozkazano, by wrócił z synem.
Tak jednak powrót przeciągał, że transport w końcu odjechał, nie czekając na marudera.

Sąsiad szczęśliwie przeżył okupację, zniósł ciężkie lata powojenne i w 1977 roku pobudował sobie nowy dom na obecnych działkach. A dokładnie naprzeciwko istniejącego do dziś niewielkiego wzniesienia, które rozciąga się tuż za krzyżem ufundowanym przez działkowiczów. Wzniesienia, które też ma swoją historię, choć bardzo tragiczną. Otóż któregoś dnia za okupacji pojawili się we wsi nieznajomi, namawiając młodych mężczyzn do wstąpienia do AK. Niedługo potem Niemcy wyłapali partyzantów, kazali wykopać na górce dół i wszystkich rozstrzelali. Prawie wszystkich, bo jeden uciekł i opowiedział,
co widział. Ci nieznajomi, krążący po wsiach, okazali się niemieckimi szpiegami. Mieszkańcy Jabłonowca jakoś nie dawali im posłuchu i ociągali się z decyzją wstąpienia do AK, ale widać ktoś się skusił
i nieświadomie doprowadził Niemców do kryjówki partyzantów. Dzisiaj na górce stoją domy.

I pomyśleć, że to powódź skłoniła sąsiada do wspomnień. Chcemy więcej, ale przy bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz