x

x

poniedziałek, 30 lipca 2018

Wakacyjne obrazki

Urlop dla każdego znaczy co innego. Dla mnie i małej to niespieszna poranna kawa i "kakało",
kąpiel w rzece, gdy tylko na plaży pojawią się pierwsze promienie słońca, wygłupki na macie,
długie rozmowy podczas rowerowych wycieczek do sklepu, odnawianie kolejnego stołka, planowanie co gdzie stanie w nowym domu i jakie będą w nim dominowały kolory.
Natomiast dla Karola - przewalanie ton kamieni, palenie sterty gałęzi i karczowanie malin na nowej działce w towarzystwie dekarza, stolarza i ekipy montującej płot. A wszystko to przy gorących dźwiękach radia Eska, w którym lubują się nasi robotnicy.
Wiem, wiem, wygląda to niefajnie: tu wakacyjny relaks, a tam mąż haruje na budowie. Ale gwoli wyjaśnienia: po pierwsze, w kulminacyjnym momencie na działce pracowały równocześnie trzy ekipy, więc gdybyśmy miały pojawić się tam jeszcze my, zrobiłby się zdecydowany tłok; po drugie, teren budowy to niezbyt trafione miejsce na zabawę - a co zrobić z maleństwem, gdy oboje jesteśmy zajęci?; po trzecie, ledwo podnoszę samą taczkę, a co dopiero razem z zawartością. Mój czas jeszcze nadejdzie, gdy trzeba będzie myć okna, odkurzać, urządzać.

Tak więc urlop każde z nas spędzało w tym roku jakby w podgrupach, zachowując nieco inny obraz wakacyjnej rzeczywistości.

Moje "obrazki" to sielskie widoki natury, która ostatnio bardzo przyspieszyła swój bieg - w połowie lipca drzewa uginały się już od owoców, a na pola wyjeżdżały pierwsze "bizony". Jarzębina była czerwona jak we wrześniu, a na skraju dróg żółciła się mimoza.











  









Z kolei u Karola było monotematycznie, bo wszystko związane przeważnie z budową w Podebłociu. Efekt dwutygodniowych prac w domu i ogrodzie to m.in. nowy płot, dach z oknami połaciowymi, modrzewiowe podłogi i parapety oraz wykarczowane pole malin. To ostatnie pozwoliło odsłonić kilka ładnych drzew, które dotąd ginęły w kłębowisku poskręcanych pnączy: przede wszystkim dorodne okazy jesionów czy czarny bez, który przy drobnych staraniach nabierze na pewno wkrótce wigoru. Za odnowioną oborą wyraźniej zarysowały się strzeliste modrzewie sąsiada i bujna winorośl
z kiściami czarnych słodkich owoców.

Widok z miejsca, gdzie jeszcze niedawno rosły maliny. Po wykarczowaniu działka dwukrotnie się powiększyła.
Dach (pokryty gontem bitumicznym) wzorowaliśmy na oryginalnym. Nie wychodzi on poza obręb budynku, tylko kończy się na jego krawędzi zwieńczonej gzymsem. Rynna nie zwisa więc pół metra od ściany, lecz leży na gzymsie. Woda z rynien odprowadzana jest do podziemnych zbiorników i wsiąka w teren (fachowo nazywa się to odwodnieniem).

Widok z tarasu na oborę i przydomowy skład drewna. Drzwi obory na pierwszym planie będą prowadziły do przyszłej sauny, drugie w tle - do warsztatu i magazynu ogrodowych narzędzi.

Widok od strony sąsiada. Okna połaciowe nie psują frontowej, tradycyjnej, bryły budynku.
Dwa "grzybki" to kominki dachowe zapewniające skuteczną wentylację łazienki. Po lewej okno od sypialni. 

Nowe ogrodzenie. Żerdzie zrobione są z olchy. Nie będziemy ich niczym zabezpieczać, by naturalnie się spatynowały
jak tradycyjne wiejskie płoty. Olcha jest na tyle trwała, że płot z powodzeniem wytrzyma kilka dekad. Zjeździliśmy pół powiatu, by zdobyć to drewno, kiedyś tak przecież na wsi popularne, dziś zastępowane przez sosnę i świerk. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz