x

x

piątek, 19 sierpnia 2011

Działkowa przedsiębiorczość

Scena dzieje się na progu naszego domku. Ząbek w utytłanych spodniach
i starej oprychówce, wsparty o framugę, niby chciałby coś sprzedać, ale handel idzie mu jakoś opornie, a na każdą propozycję najchętniej odparłby,
że się nie da. Mama z początku opanowana, szybko traci cierpliwość.

– Zobaczyłem dwa samochody, to się zastanowiłem i myślę, wejdę, zapytam,
czy może jagód nie trzeba. Zawsze to warto spytać, prawda?

– A przydadzą się, przydadzą.

– To co, wiaderko?

– Nie! No co pan! Słoik wystarczy, litr.

– No dobrze, to będę o 6.

– Ale nas o 6 nie będzie, bo jedziemy do Kazimierza. To może jutro rano pan wpadnie z tymi jagodami?

– Nie, jutro to tu nie będę.

– A nie może pan podjechać, przecież to dwa kroki ze wsi...

– No co pani, nie opłaca mi się.

– .... To niech pan zostawi jagody pod furtką. A my od razu teraz panu zapłacimy. Ma pan wydać?

– Nie.

– Uhhh... To proszę poczekać.

– Ale w co ja mam przesypać te jagody?

– A nie ma Pan słoika?

– Nie.

– To dam miskę, do miski pan przesypie.

– A jak ja będę wiedział, ile to litr, jak miska podziałki nie ma?

– No ale ja nie mam słoika.

– Aha... No to nie wiem... Bo ja z wiaderkiem chodzę na jagody...

– A nie może pan ze słoikiem pójść?

– No ale jak ze słoikiem? To nie wygodnie potem wieźć na rowerze.

– Uhhh... Dobrze, niech pan zaczeka, coś znajdę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz