Robiąc zdjęcia, trzeba się nieźle nagimnastykować, by nie złapać w kadrze puszek walających się
w trawie, betonowych płyt przypiętych grubymi łańcuchami do śluzy (nie wiadomo po co i na co),
dziwnych metalowych konstrukcji wystających z brzegu.
Marzy mi się, by przejść po równiutko skoszonej, czystej grobli, schronić się na tamie pod krytym mostem
(takim jak ten w filmie "Co się wydarzyło w Madison County"), posłuchać szmeru obracającego się
koła w odbudowanym młynie, wypić dobrą kawę w kawiarni wyrychtowanego ośrodka.
Tymczasem, jeśli nie możemy mieć luksusów, przynajmniej nie szpećmy tego minimum co mamy.
To naprawdę nie jest kwestia pieniędzy, ale poczucia estetyki. Czy dwa kolorowe kajaki na malowniczym stawie w środku lasu trzeba cumować do zardzewiałego prętu? Nie można wbić drewnianego kołka znalezionego w lesie? Mniej roboty, więcej piękna! Czy naprawdę tak niezbędne są betonowe płyty przy tamie, pamiętające czasy Gierka? Gdyby je usunąć, od razu zrobiłby się porządek, a toporna budowla nabrałaby lekkości. I tak dalej, i tak dalej.
Na razie udaje mi się na zdjęciach uniknąć kompromitacji (bez photoshopa). Ale jak długo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz