Kilka dni temu opowiadałam koledze, jak wygląda otwieranie działkowego sezonu. - Wiesz, wybieramy się trochę jak cyganie. Ponieważ na zimę wszystko z domku zabieramy, więc na wiosnę musimy
to tam z powrotem zawieźć: pakujemy do samochodu pierzyny, poduchy, koce… - tłumaczyłam.
- To prawie tak jak drzewiej bywało, gdy na lato przenoszono się do wiejskiej posiadłości - uśmiechnął się kolega. - Tylko gdzie ta “posiadłość”? - zaczęłam się śmiać.
Ale gdy nazajutrz w piątek ruszaliśmy spod domu w dwa samochody obładowane po dach, miło było wyobrażać sobie, że oto opuszczamy miasto na długie miesiące, by cieszyć się sielskim życiem. W końcu rytm tygodnia nieco się teraz zmieni: codzienne obowiązki, skrócone do czterech dni (piątek właściwie już się nie liczy, bo po południu wyjeżdżamy), zejdą na plan drugi, a wszystkie myśli zaczną krążyć wokół pól,lasów i rzeki.
Ale gdy nazajutrz w piątek ruszaliśmy spod domu w dwa samochody obładowane po dach, miło było wyobrażać sobie, że oto opuszczamy miasto na długie miesiące, by cieszyć się sielskim życiem. W końcu rytm tygodnia nieco się teraz zmieni: codzienne obowiązki, skrócone do czterech dni (piątek właściwie już się nie liczy, bo po południu wyjeżdżamy), zejdą na plan drugi, a wszystkie myśli zaczną krążyć wokół pól,lasów i rzeki.
Przed domem w Warszawie. Nasz samochód... |
... i samochód rodziców. |
W tym roku wszystko przebiegało po staremu: był ten sam co zawsze rozgardiasz, były powitania, były toasty. I ciepło robiło się człowiekowi na sercu, że nie czuje się obcy, że jest częścią tego miejsca. Dopiero pod koniec dnia poczuliśmy zmęczenie towarzyskimi spotkaniami. Karol przysiadł na progu i westchnął: “Strasznie męczące to otwieranie sezonu… Tyle trzeba wypić!”.
Eh, ciężki jest los działkowicza, gdy otwiera sezon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz