kilka grubych gałęzi. Drzewa chwiały się na prawo i lewo, smagając liśćmi dach domu. No i jak zwykle
w takich sytuacjach na wsi - wysiadł prąd. To było w piątek. Gdy wyjeżdżaliśmy do Warszawy
w niedzielę popołudniu, cały powiat nadal odcięty był od cywilizacji.
Sąsiedzi szybko pouciekali do stolicy. Nas ratowało to, że mamy kuchenkę na gaz. I że zawsze trzymamy w portfelu jakąś gotówkę. Ale po wodę trzeba było chodzić do rzeki. Kilka razy dziennie powtarzało się męczące ćwiczenie: góra, dół, góra, dół. Do picia zużyliśmy chyba zgrzewkę mineralnej, jeśli nie więcej. Naczynia zmywałam jak na harcerskich obozach - piaskiem.
Jednak wytrwaliśmy na straży. Znajomi śmieją się, że nie ma na świecie bardziej niestrudzonych działkowiczów.
A nam tymczasem było w to graj. Bez sąsiadów, w totalnej głuszy, z dala od wszelkich informacji. Wieczorami siedzieliśmy przy świecach i czuliśmy się jak w XIX wieku gdzieś na rubieżach Rzeczpospolitej.
A jak potem doceniliśmy dobrodziejstwa cywilizacji! Z jednej strony uświadomiliśmy sobie, że stajemy się bezradni, gdy ich zabraknie. Z drugiej, że dopiero wtedy jest czas, by zwolnić i pomyśleć.
Gdy leje, na świecie robi się szaro. |
O dach waliły zimne kulki gradu. |
Powalona topola przy tamie zerwała linię wysokiego napięcia. |
Zestaw obowiązkowy w każdym siedlisku. |
fot. elle.pl |
Cywilizacja, cywilizacją, ale taki powrót do jej braku jest taki ekscytujący! Np. nikt nie ogląda meczu, a zamiast tego są rozmowy w blasku świec :) :)
OdpowiedzUsuń